-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę.- uśmiechnęłam się do niego.
-Nic się nie zmieniłaś.
-Ty może troszkę.- spojrzałam na niego
-Czemu nie było ciebie, aż tak długo?
-A czemu ciebie nie było na dawnych terenach?
-Mieliśmy małą przeprowadzkę...A ty?-zapytał ciekaw co się ze mną działo.
-Moje życie całkowicie się zmieniło.-odpowiedziałam i usiadłam w cieniu drzewa.
-Co się stało?
-Moja cała rodzina ...nie żyje- te słowa z trudem przecisnęły mi się przez gardło. Czułam jak łzy cisną mi się do oczu, ale postanowiłam sobie, że nie będę płakać.
-Kataleja...-szepnął.-Moi pierwsi rodzice też nie żyją. Wiem co teraz czujesz.-oparł swoją głowę o moje ramie.
-Przepraszam. Nie chcę psuć nam nastroju, prze wspomnienia.
-Czasem warto się wyżalić.-powiedział spokojnie
-Dziekuję...
-Chodźmy już. Pewnie już na nas czekają.
-Dobrze.-przytaknęłam
-Mamy teraz dość dużo roboty w stadzie...-zaczął nowy temat, lecz zanim się obejrzeliśmy byliśmy na miejscu. Scott i Avyam byli już na miejscu.
-Wielkie wejście, hm?-zagadnęła Avyam
-Sorki za spóźnienie.-oznajmiłam
-Mieliśmy sporo do omówienia.
-Ważne, że jesteście.- odrzekł Scott.
-Mówiłeś coś, że macie dużo roboty w stadzie...
-Tak...zbliża się wojna...-odpowiedział Santino
***
Wyszło mi krótkie, ale pisane na szybko także mi wybaczcie.
Przepraszam, że nie komentuje zbytnio. Postaram się to zmienić.:3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz