Eh, kogo się oszukuję? Moja wataha nie istnieje, inne stado zmiotło ją z powierzchni ziemi. Gdy wyszłam ze "schronu"(jak się u nas potocznie mówiło, dobrze ukrytą, głęboką jaskinię, w razie zagrożenia), już nikogo nie było... Oczywiście nie licząc wokół licznych trupów. Okazałam się tchórzem. Zamiast sprawdzić, czy ktoś jest jeszcze przy życiu, uciekłam. Nie miałam celu, ale miałam dwa skrajne uczucia: jedno pchało mnie w stronę Nieznanego, a to drugie nakazało zostać. Jak łatwo było się spodziewać, poszłam za pierwszym. Nie miałam pojęcia, czy robię dobrze. Byłam wtedy jeszcze szczeniakiem. Jednak słońce świeciło tam, w kierunku nieznanych mi lasów...
Słońce. Wierzyłam w dzieciństwie nieświadomie, że jest dla mnie jak patron. Może poniekąd jest to prawda. Słońce mentorem. Może, gdybym w pewnym czasie nie zwątpiła w Słońce, to wtedy Goldenmoon by mnie nie opętała? Może, tego nie wiem. Ale w końcu to nie ma zbytniego znaczenia. Za niedługo umrę. Umrą i moi najbliżsi. Zostaną po nas tylko trupy.
Wciąż wpatrywałam się w owy znak na łapie. Wnet przypomniała się mi piosenka, która śpiewała mi moja mama przed snem. Kiedy Santino miał koszmary nocne, jak był jeszcze mały, śpiewałam mu tę samą kołysankę. Zaczęłam cicho śpiewać, a tekst ledwie był słyszany:
"W oddali łąki, wejdźcie do łóżka,
Czeka tam na cię z trawy poduszka.
Skłoń na niej głowę, oczęta zmruż,
Rankiem cię zbudzi słońce, twój stróż"
("Igrzyska śmierci" / "Kosogłos", Suzanne Collins)
("Igrzyska śmierci" / "Kosogłos", Suzanne Collins)
Nim zaśpiewałam pierwszy dźwięk refrenu, przeszkodził mi Hisoko.
-Może to głupie pytanie. Czy Ty... Jesteś jedną z rodu Loverdów? Albo ich znasz?-zapytał. W głosie była bardzo słabo słyszana nuta nadziei, stłumiona niepewnością i chłodnością w wypowiedzi. Spojrzałam na niego zaskoczona. Wtedy gdy zaczęłam nucić, zapomniałam, że nie jestem sama. Teraz się zorientowałam. Powiedzieć mu prawdę? Ale, czy wtedy nie będzie próbował mnie zabić? Cóż, chyba lepiej umrzeć taką śmiercią, niż męczyć się godzinami, może nawet i dniami na torturach. Nie mam na co liczyć, jeżeli chodzi o poświęcenie dla stada życia. Szkoda.
Spojrzałam na niego z lekką podejrzliwością.
Spojrzałam na niego z lekką podejrzliwością.
-Tak, pochodzę z rodu Loverdów. Jestem Terra Loverde, a raczej Terrana. Imię po prababci. Cóż, jak to mówią, "bo najważniejsza w rodzinie jest tradycja"- gdybym powiedziała to w innych okolicznościach, pewnie zaczęłabym się śmiać. Imię po prababci-brzmi niewinne. Dopóki nie odkryje się, kim była i jakie skutki przyniosła za swoich rządów. Terrana słynęła z tego (i nie tylko), że zabijała z zimną krwią. Nienawidziłam tego imienia, bo zawsze znalazłby się wilk, o którym wiedział coś-niecoś o niej. W skutek tego nie dawano mi normalnie żyć z obawy nad swoim życiem. Gdyby ktoś naprawdę poznał całe moje życie od dechy do dechy (i mojej rodziny), wnet nigdy by nie powiedział ostatnich dwóch liter mojego prawdziwego imienia... I nie zdziwiłby się, gdyby inny wilk, który by powiedział "Terrana" bez zastanowienia mogłabym go rozszarpać.
-Aha. A więc witaj panienko Loverde - powiedział przyjaźnie.
Czyżby to nie jest jakiś żart? Panienka? Na twarzy basiora zaczęłam szukać oznak czegoś, co by przypominało sarkazm, ironię, lecz nic takiego nie było. Co mu się stało? Przecież, odkąd go poznałam był jakby znudzony i odpowiadał na "odwal się".
Czyżby to nie jest jakiś żart? Panienka? Na twarzy basiora zaczęłam szukać oznak czegoś, co by przypominało sarkazm, ironię, lecz nic takiego nie było. Co mu się stało? Przecież, odkąd go poznałam był jakby znudzony i odpowiadał na "odwal się".
-Wychodzi na to, że nie ma na co czekać. Hisoko ? -tu wilczyca spojrzała na niego wymownym spojrzeniem. Oczywiście mi nic nie mówiło.
-Dobrze.-powiedział basior, a następnie skierował swoje spojrzenie na mnie. - Należą Ci się wyjaśnienia. Nie jesteśmy do końca z watach Stipant Fide i Stipant Verum. Prawowita nazwa watahy do której należę to Herd Beliderde a ona do Herd Verityerde. Twoja wataha to Herd Loverde.-na dowód tego pokazali swoje znamiona. Były podobne, ale miało się wrażenie, że to są jakieś odłamki. Razem te trzy części tworzyły całość. Z trudem mogłam logicznie myśleć, po tak gwałtownym zwrocie akcji. Herd Balidere, Verityede i Loverde. Wszystko się zgadzało. Trzy córki z pewnego stada rozdzieliły się. Obiecały sobie, że zawsze sobie pomogą i ich następne pokolenia. Stworzyły surowy regulamin, który z drobnymi zmianami jest aktualny do dziś. One dały początek naszych rodów. Wataha, do której należał Hisoko, stworzycielka stada słynęła z tego, że nigdy się nie poddawała (wilczyca dużej wiary), wataha Voluorie- z prawdy, a moja, jak łatwo się domyśleć-z miłości. Ponoć każdego przyjmowali z otwartymi łapami, pomagali w potrzebie... szkoda, że nie żyłam w tych czasach, bo trudno mi uwierzyć w ich "miłość". Trawiłam ostatnie zdanie basiora "Twoja wataha to Herd Loverde."Nie, należę do Stipant Veritatis i już na zawsze będzie. Herd Loverde to już przeszłość. Nie po tym, co mi zrobili...
CUDNE!
OdpowiedzUsuńSłońce stróżem...hmhmhm. Co za zwrot akcji! Czekam z niecierpliwością na kolejna część!
Narysuj te znaki...(bardzo mnie ciekawią)
;P
Dziękuję Nera. ;3
UsuńTak... nie wiem, tak jakoś. "Słońce opiekunem". ;D
Jeżeli chodzi o kolejną część, to troszkę trzeba poczekać. Mam nadzieję, że się wyrobię.
Uhm, a jeżeli o znaki... prawdę mówiąc, to nie wiem za bardzo jak wyglądają, ale ja będę mieć wenę, to narysuję. ;)
Czy tylko ja nie zauważyłam na końcu przecinka?x D I przeczytałam " Nie należę jużdo Stipant Veritatis i już na zawsze nie będę." ? Coś jest nie tak z moją psychą.x D
OdpowiedzUsuńJednym słowem - Zajebista ta notka.; D
Fakt, może zamiast tego przecinka powinna być kropka. ;)
UsuńHeh, nie martw się Saph. Po niedawnej rozmowie, dzień potem narysowałam "drzewo wisielców" xD (Saph, wiesz o co chodzi). Mi też odbija... Pewnie to zasługa Pana Młotka. xD
I cieszę się, że Ci się podoba. Miło mi. ^^