***
Droga nie była druga, a więc wyścig także. Jeżeli chodzi o
prowadzenie, to na początku ja prowadziłem, ale zastanawiając się potem,
to czego miałbym niby wygrać? W końcu tym i tak nic nie osiągnę.
Zwolniłem z lekka, a Dara od razu to wykorzystała. Pobiegła niczym jak
torpeda. Nie zdałoby się mi jej dogonić, ale przy linii końcowej ją
dogoniłem, co końcowym wynikiem był remis. Omijając linkę, gwałtownie
hamowaliśmy, a wynikiem tego była za nami ogromna chmura pyłu i piasku.
Nie zważaliśmy ta to. Kiedy dobiegliśmy, ciężko dyszeliśmy. Mimo tego
była to całkiem niezła rozrywka.-Heh, dobra jesteś.-pochwaliłem waderę.
-Ty też jesteś całkiem.-powiedziała.
-Dzięki. Widzę, że bieganie nieźle sobie wyrobiłaś.
-Tak, to zawdzięczam akurat pewnemu wściekłemu niedźwiedziowi polarnemu, którego "lekko" rozwścieczyłam.-powiedziała wesołym tonem.
-Haha! Ciekawe, co mu zrobiłaś.
-Em, powiedzmy tak: na Północy jadła tam skąpią. A to, że ten niedźwiedź był gapą, to nie była moja wina. Przynajmniej się nauczył, że jedzenia należy pilnować.-powiedziała rozbawionym głosem.
-Hehe, mnie zaś biegów "uczył" Nevis. Wkurzanie go było jednym z moich zajęć w dzieciństwie. Tylko trochę gorzej było, jak wspomagał się skrzydłami lub trąbą powietrzną. Wtedy nie miałem szans. Raz go tak rozwścieczyłem, że musiałem przez całe popołudnie tkwić jego trąbie, bo jakbym się ruszył, to spadłbym w przepaść.
- Ojoj. To nawet z lekka denerwować dorosłych nie można. Na północy miałam trochę więcej rozrywek. -Nom. Tutaj każdy jest ponury i poważny. Jedynie opiekunka szczeniąt, Miwa jest w miarę spoko. Zawsze coś powie, żeby pocieszyć, albo powie jakiś dowcip.
-Miwa? Nie słyszałem o niej.
-No tak... bo na wcześniejszej wojnie... To znaczy nie była to wojna. Bardziej większa potyczka. Jak się później okazało przerodziła to się w większą, więc i skutki się zwiększyły. Jedna ze szczeniaków, Madge straciła równowagę i spadła w dół. Od razu Miwa pobiegła za nią, złapawszy ją, "wyrzuciła" ja na drugą stronę. Ona wylądowała miękko. Zaś Miwa...-tutaj zrobiłem przerwę.-została stratowana przez walczących.
-Auć, to straszne!-powiedziała nie już radosnym tonem, lecz bardzo przejętym.
-Tak, na oczach innych szczeniaków i moich.
-Eh... widać, że drastyczne sceny w dzieciństwie ci nie skąpiono.
-Tak, a na dodatek za niedługo będzie fundować mi następne. Tobie i też to będzie dane.
-No fakt... Wojna już niedługo. A w sumie dlaczego ma dojść do tej bitwy?
-To akurat jest obięte "ścisłą obietnicą". Ale kiedyś nadleciała czarna wilczyca ze Stipant Veritatis i ona powiedziała, że stado, do której należy, stawia wyznanie. Nasi byli zdziwieni, bo planowali to samo. I na do dodatek w tym samym miejscu.
-Aha. Hm, dziwny zbieg okoliczności.
-Nom, podejrzany.
Znów zapadła cisza. Przerwała ją Dara.
-Mówiłeś wcześniej o szczeniakach. Co się z nimi stało?
-To było dawno temu. Jak wspominałem była ta bitwa. Miało być to tylko rozliczenie się z przeszłością. Ale tamto stado nas oszukało. Otoczyli nas półkolem. Akurat wtedy, gdy Miwę staranowali. Kiedyś na treningu uczyli mnie co robić. Jeżeli jest w miarę zamieszania, to krzyczeć ile się da, żeby inni uciekali i nogi za pas. Jak ma się trochę czasu, to i można postawić ich na nogi, ale na to nie było czasu. Kiedy dałem sygnał, to jeszcze inne szczeniaki zajęte były opłakiwaniem naszej opiekunki, a po za tym były roztrzęsione. I ja byłem. Po ostrzeżeniu nadleciały trzy czarne wilki o dużych ciemnych skrzydłach i zaczęli ich mordować. Razem z Madge byliśmy najdalej od innych młodych, więc pędem uciekliśmy. Oczywiście z trudem zostawiliśmy naszych przyjaciół, lecz jeden z tych czarnych nas zauważył, więc pędem musieliśmy uciekać. Naszą drogę przerwała rzeka. Stałem jak słup soli, nie wiedząc, co robić. Na szczęście Madge interweniowała. Z wody stworzyła bańkę wodną i wsiedliśmy do niej. Jednak zanim Madge zdążyła wsiąść, ten czarny wilk rzucił w jej stronę coś podobnego do noża cienia. trafił on w jej bok. Wcześniej, kiedy do nas dołączyła, to w kiepskim stanie. właśnie z tą otwartą raną na boku.
Gdy wydostaliśmy się na drugi brzeg, z trudem doszliśmy do lasu. Tam znalazłem rośliny i zrobiłem z tego opatrunek. Znalawszy jaskinie zostawiłem ją tam, by potem coś upolować. Tak było przez parę dni. Madge dochodziła do siebie. Niestety, pewnego dnia, kiedy poszedłem na polowanie, w jaskini zastałem także tego czarnego wilka. Wtedy Madge już nie żyła. Ostatni raz wpatrywałem się w jej jasnoniebieskie oczy. Nie zdążyłem krzyknąć ani się ruszyć, bo ten psowaty przytrzymał mnie na ścianie. Jego oczy były czerwone. To nie był wilk. To było jakieś monstrum. Patrzył się na mnie, potem wyszeptał to słowo, którego nienawidzę, po czym mnie puścił.
-Jakie słowo?-ożywiła się Dara.
-Elegit.*-wycedziłem. -Moje przekleństwo, które mam na czole. -Wtem Dara zwróciła uwagę na tajemniczy znak.
-Pierwszy raz widzę coś takiego. Ale co to oznacza?
-Wolę tego nie mówić. Proszę, nie pytaj o to więcej.
-No dobrze...
-Przysięgałem, że im tego nie odpuszczę. Za dużo bliskich ucierpiało, za dużo krwi zostało przelanej... Czas w końcu odpłacić pięknym za na dobre. Obiecałem sobie, że zostanę skrytobójcą, kiedy dorosnę. Jestem pewien, że to czarne monstrum też było.
-Rozumiem cię. Chciałabym zostać szpiegiem, aby pomścić śmierć mojego ojca.
-Oo.-zaciekawiłem się. -A powiesz coś więcej o swojej przeszłości? Oczywiście, jeżeli chcesz. Tutaj prawie wszystkie wilki nie lubią opowiadać swojej historii. Inne wręcz się burzą, kiedy jest o nich wzmianka. Więc lepiej nie poruszać tego tematu... Przynajmniej bardzo rzadko.
-Aha.
-A więc zaczniesz swoją opowieść?
- Ok. A więc...Kiedyś mieszkałam gdzieś tam na północny wschód. Miałam pewnego przyjaciela...lecz później musieliśmy iść dalej na północ. Wędrówka była długa i męcząca...Na północ szłam razem z moim ojcem...Moja matka... -teraz już mówiłam szeptem.-Została...za..bi..ta..przez niedźwiedzia polarnego...Od tamtej pory moje życie nie było jak dawniej.
Miałam tylko ojca. Gdy przyszła zima wróciliśmy na dawne tereny. W trakcie wędrówki , gdy przechodziliśmy przez teren czyjejś watahy, to owa wroga wataha zaatakowała naszą. Mój ojciec został zabity przez szpiega, a nasza wataha poległa. Przeżyło bardzo niewielu.- znów mówiłam cichszym głosem
Moja moc uchroniła mnie przed śmiercią...Rozbłysła się i pokaleczyła wroga
I dzięki temu przeżyłam. To wszystko...-powiedziałam i i wpatrywałam się w piach.
***
Znów zapadła cisza, w której wpatrywałem się razem z Darą w piach. Po jakimś czasie spojrzałem w stronę jeziorka. Tu pojawił się jeden z pomysłów. Może nie był jakiś tam mądry, ale...
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. W dzieciństwie zawsze mi taki widniał, kiedy przyszedł mi pomysł na psoty.
Bezszelestnie podszedłem koło jeziora i zamoczyłem się całkiem w nim. Spojrzałem na Darę. Nadal wpatrywała się w ziemię. Znałem dość dobrze to jeziorko, więc wiedziałem, jak rozburzyć wodę, by powstała fala, nie używając żadnej magii. Po za tym nie była spora z powodu ilości w zbiorniku. Jak można się było podziewać, po zrobieniu fali, Dara była cała mokra.
-Scott!-krzyknęłam zaskoczona. Byłam cała mokra. -Zaraz Cię dorwę! -warknęłam i zaczęłam biec za nim. Tak zaczęła się nasza "zabawa". Biegłam za nim ile sił w łapach.
-Choć tu i walcz!-krzyknęłam zadyszana. Rozglądnęłam się. Nawet nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy.
-Scott...?
-Hm?
-Gdzie jesteśmy?
-Ygh...Wydaje mi się, że...
-Zabłądziliśmy?!
-Nie...ale...Jesteśmy chyba poza terenem watahy...-powiedział. Obaj rozglądaliśmy się po czarnym lesie.
-..Znasz drogę powrotną...?
-Heh...Pewnie...
-A więc?
-Em...Prosto!
-Jesteś PEWIEN?
-Taak...-odpowiedział, próbując ukryć cień niepewności
Szliśmy przed siebie milcząc cały czas i wypatrując jakiś znajomych drzew, krzewów lub innych wskazówek, które pomogłyby nam dojść do domu.
Chyba zabłądziliśmy... -te myśli dręczyły nas najbardziej.
Nagle Scott nastawił uszy. Parę łap od nas słychać było jakiś szmer.
-Pochyl się...-szepnął Scott
-Ciekawe jak to wszystko się potoczy...Jak myślisz?
-Nie wiem...Ale muszę jeszcze poćwiczyć magię...Nie mogę opanować jednego triku.-słyszeliśmy wyraźnie czyjąś rozmowę.
Schowaliśmy się w krzakach. Byliśmy właśnie w Zielonym Lesie, który graniczył z Czarnym lasem. Nagle zobaczyłam dwie sylwetki wilków. Jedna była kremowa z niebieskimi oczyma, a drugi był czarny z różnymi zygzakami...Zaraz...Czy to nie jest...?
-Ktoś tu jest.-powiedział stanowczo czarny wilk
-Nie możliwe...A jak już to ktoś z naszej watahy, np. inne szczenięta. Przecież są tam niedaleko.
-To nie oni...Ktoś nas śledzi...
-...
Czarny wilk szedł powoli w naszym kierunku.
-Kto tam jest? Odezwij się!
-Santino...Nie sądzę by ktoś tam był...
-Ktoś tam jest i zapewne jest wielkim tchórzem.-powiedział, ale już bardziej wesoło. Czarne szczenię już wiedziało, kto jest w ukryciu.
-Masz rację... Ja tu jestem, lecz na pewno nie jestem tchórzem!- nagle Scott zerwał się na równe łapy.
-Hah, odszczekaj to!-powiedziałem rozbawionym głosem.
-Hał, hał. Zrobione-powiedział specjalnie znudzonym głosem. -Co tutaj robisz? Raczej pierwszy raz jesteś o tej porze.
-No tak, ale mam powód. A po za tym, wybrałem inną drogę. W prawdzie pierwszy raz tędy szedłem, ale na szczęście dotarłem tutaj.
-Hah, niech zgadnę. Zgubiłeś się?
-To nie było tak!-protestowałem, nie tracąc przyjaznego tonu.
-No dobra, załóżmy, że ci ufam- powiedział, ale wyraźnie z jego wyrazu twarzy można było wyczytać: "I tak ci nie wierzę, wiem swoje".
-Heh, spoko.
-Zaraz, zaraz, kto to właściwie jest?-dołączyła się do rozmowy Avyam.
-To Scott. Mówiłem ci kiedyś o nim.
-Aaa. Już wiem.
-Czekaj, mówiłeś komuś o mnie?-zdziwiłem się.
-No tak. Powiedzmy, że niektórzy domagali się informacji, gdzie się niekiedy wymieram.
-Hah. I wszystko jasne.-powiedziałem.
Zapadła cisza. Nie była długa, bo przerwała ją Avam
-Santino... Chodźmy stąd.-odezwała się, ściszonym głosem.
-Dlaczego?-zapytał zdziwiony.
- Nie czujesz? Ktoś tutaj jest. A jeżeli to jakiś szpieg?
-Tutaj?
-No raczej. Chodźmy stąd. Ten ktoś naprawdę jest blisko. Ej no, słyszysz mnie? SANTINO! -powiedziała zdenerwowana.
Zaraz...Santino?!To...to nie możliwe...To...to naprawdę ty...? -myślalam
-Santino !-krzyknęłam i wyszłam z ukrycia.
-Znasz go..?-zapytał Scott
-Kim jesteś...?-zapytał Santino próbując sobie mnie przypomnieć.
Zdjełam mój naszyjnik z lampionem.
-Nadal mam tę nić. -powiedziałam i widocznie zrozumiał. Kiedyś utworzył ze swojej mocy złocistą nić, na której mogłam zawiesić swój lampion.
-Kataleja...?- nie mógł uwierzyć własnym oczom. Zawsze nazywał mnie Kataleja, zamiast po prostu Dara.
-Tak, to ja. -odpowiedziała spokojnie.
-Ale... jak to?-powiedział nadal zaskoczony. -Przecież słyszałem, że... ta zła wataha wszystkich was pozamordowała... I myślałem...
-Santino, ja żyję. Nie cieszysz się?
-Oczywiście, że się cieszę. Tylko, że to tak się wszystko szybko dzieje... I ta nagle...
-Rozumiem. U mnie tak samo.
- Santino, o co tu chodzi? A to niby kto? Żądam wyjaśnień!-powiedziała Avyam.
-Wybacz. To jest Dara Kataleja. Moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa. -odpowiedział w dużym skrócie.
-No tak, a ja jestem Scott, a tobie jak na imię?-powiedziałem, przypominając sobie, że nie znam imienia owej wilczycy.
-Avyam Lunaris. -powiedziała lekko zakłopotana.
-Miło mi cię poznać Avyam.
-Mi ciebie też, Scott.
Znów zapadła cisza. Przerwał ją Santino.
-Em, Kataleja, pójdziemy się przejść? Mamy dużo do opowiedzenia.
-Jasne, z miłą chęcią. A po za tym, nie znam tych terenów zbyt dobrze. Szczerze mówiąc to w ogóle.
-Pewnie jesteś tu od nie dawna. -po krótkiej chwili dodał -Avyam, chyba nic nie masz przeciwko?
-A idź sobie, gdzie chcesz-powiedziała głucho.
-Ej no, spokojnie Avi.- tak, lubię wymyślać zdrobnienia imion. -Daj im pogadać, się pewnie przez miesiące nie widzieli. Ja bym zrobił ta samo na miejscu Santa, kiedy spotkałbym Madge.
-A to znowuż kto?
-Opowiem ci. Chcesz? No to chodźmy.
-No ok...
W ten sposób rozdzieliliśmy się. Jeszcze odwróciłem się w stronę Santina i Dary, W tym samym momencie Sant spojrzał na mnie. Z jego twarzy można było wyczytać jakby wyraźne zdanie :"To do zobaczenia potem". Po paru krokach znów się odwróciłem.
-To cześć wam! spotkajmy się znów tutaj!-krzyknąłem.
-Dobra, cześć!-powiedzieli równocześnie.
To był ostatni raz jak ich zobaczyłem.
____________
*Elegit-wybraniec (przypominam: ten znak na głowie Scotta. Gdy czarne monstrum chciało go zabić, zobaczyło znak na jego głowie, dzięki temu Scott przeżył. Jednak szczenię uważa to za przekleństwo.)
Fajnie nam wyszło! -szczerość
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że ty więcej się napisałaś. Dzięki za współpracę ;3 Ale jej jeszcze nie koniec ;3
Taak ^^ Co jak co, ale mi tam się podoba. Owszem, więcej napisałam, no ale tak mi jakoś źle, że więcej i że nie dałam Ci tzw. "pola do popisu". Wybacz... Jak będziemy pisać dalej, to jakoś postaram się to dopracować. Ja również dziękuję. Świetnie się z Tobą pisze. Nie Dara, to dopiero początek. ;D
UsuńPS Bójcie się ludziska, bo nie wiem, kiedy następny atak Mickiewiczofobii! xD Dobra, znów zaczyna mi odbijać...
Notka jest spoko, tak bardzo mi się podobała, że w tej sytuacji długość nie robi różnicy, ale chwilami się gubiłam, kto, co i kiedy mówi. Ale notka świetna, obie świetnie ją napisałyście!
OdpowiedzUsuń