Spójrz w moje oczy i powiedz, co widzisz. Nic? Przyjrzyj się dokładnie. Już widzisz? To ból. Ból, który rozrywa moją duszę na strzępy. Albo rozrywa już pozostałości. Sama nie wiem. Ból. Rozpacz. Strach. Zgroza. Niczym czterech jeźdźcy Apokalipsy sprowadzają na mnie zagładę. Nie pozwalają racjonalnie myśleć. Chcę uciec, lecz jak to zrobić przed samym sobą? Powiesz mi? Nie? Ha ha, nie dziwię się. Żyję tak już długi czas. W odwiecznej ucieczce przed własnym Ja. Chcesz usłyszeć historię o bólu? Dobrze, ale nie spodziewaj się happy endu. A zaczęło się to od burzy. Tak, moja matka urodziła mnie, gdy przez niebo przechodziły jasne błyski, a grzmot zagłuszał jej krzyk...
Rozdział I
Nie zdążyła dobiec do domu. Ból ściął ją z nóg, powalił pośród mokrych paproci. Zaczęła krzyczeć, poczuła kolejny skurcz przechodzący od podbrzusza, aż do kręgosłupa. Przeczołgała się jeszcze kawałek, pod rozłożysty dąb. Zacisnęła powieki. Krzyczała. Poczuła, że mdleje. Nie! Nie mogę zemdleć. Lniana sukienka splamiła się krwią. Rozłożyła nogi, a jej krzyk ginął w głośnych grzmotach gniewu Matki Natury. A potem kolejny krzyk. Inny. Dziecięcy. Matka wzięła dziewczynkę na ręce, brudząc się ponownie krwią. Oddychała głęboko, spazmatycznie. Uśmiechnęła się do łkającego zawiniątka. Ten uśmiech nie był przyjazny.
- Kacy.. - szepnęła matka i oparła głowę o pień dębu. A burza wciąż szalała, targając koronami drzew. Gdzieś uderzył piorun, a po chwili głośny trzask łamanego drzewa. Matka ani drgnęła nie przejęta kwileniem dziecka. Owinęła je tylko w materiał sukni. I czekała.
Nie patrz tak na mnie. Duchy powiedziały mi, gdzie zostałam urodzona. Tak, brzmi to niewiarygodnie. Pamiętaj, że rozmawiasz z szamanką. Później, pod tym samym dębem poch.. Albo nie, zostawię to na później. Na kolejny rozdział.
Rozdział II
- Mamoo! Zostaw! Ja nie chcę! - pięcioletnia dziewczynka krzyczała. Przykuta do kamiennej ławy łkała cicho, na przemian krzycząc. Łańcuchy, którymi była przykuta, brzęczały kiedy szarpała małymi rączkami.
- Nie płacz, dziecko. To tylko część tego, co Cię spotka. Nie będzie bolało.. - szepnęła cicho jej matka, ciepłym tonem. W mroku błysnęło ostrze sztyletu. A potem ból. Ból, którego miało nie być. I krew. Pełno krwi. A ona krzyczała. Krzyczała tak długo dopóki nie zemdlała z tego wszystkiego. W końcu była tylko pięcioletnim dzieckiem.
Gdy się obudziła, była we własnym łóżku, a raczej prowizorycznym legowisku mającym zastąpić łóżko. Wszystko ją bolało. Kosmyki wpadały jej do oczu. Miała krzywo ścięte, na chłopaka, włosy. Wstała na drżących nogach i ostrożnie, na paluszkach, podeszła do kawałka szkła zastępujące lustro. Wyglądała okropnie. Brudna od krwi, zabandażowana od szyi w dół do pasa. Przełknęła ślinę i przeczesała krótkie, lekko sterczące włosy. W lustrze dostrzegła ruch. Matka stała za nią.
- Wyglądasz pięknie, Kacy. Już na zawsze będziemy razem. - Powiedziała czarnowłosa i uklękła za córką. Objęła ją delikatnie w pasie i oparła policzek na jej ramieniu.
- Tak, matko. - szepnęła dziewczyna, spuszczając wzrok. Poczuła zimne, pełne usta na swoim policzku. Było to niczym pocałunek Śmierci.
I tak oto matka na zawsze zapieczętowała swoją duszę i innych ze mną. Skaryfikacje. Tak, to te blizny na moich plecach. Dla nieobeznanych są tylko dziwnymi znakami przypominającymi znaki majów. Dla ludzi takich jak ja jest to pieczęć. Zawarcie paktu z demonami i sprzedanie swojej duszy. Po kilku dniach rozcięła mi język. Suka. Jednak mimo tych wszystkich krzywd, dbała o mnie. Nie jak matka, o której marzyłam, ale jednak. Uczyła mnie wszystkiego. Pokazała nawet moje drugie ja. Wilcze ja. Nie było to łatwe...
Rozdział III
- Nie dam rady. - jęknęła Kacy, gdy znów jej nie wyszło. Usiadła na ziemi wśród paproci. Włosy wyplątały się z rzemienia i opadły kaskadą na plecy. Już nigdy nie pozwoliła ich ściąć. Spojrzała na matkę, która zimnymi oczami wpatrywała się w jej twarz. Choć miała dopiero dwanaście lat to już było widać u niej piękne rysy twarzy dojrzałej kobiety i to przenikliwe spojrzenie. Kiedy będzie prawdziwą pięknością, pomyślała z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Kacy, spróbuj jeszcze raz. Proszę. - gestem dłoni nakazała jej wstać. - Umiesz już prawie wszystko, co mogę Cię nauczyć. Nie mówiłam, że to będzie proste, ale musisz się tego nauczyć. To część Ciebie.
Spojrzała lazurowymi oczami na matkę i westchnęła. Nie chciała, ale wolała się nie sprzeciwiać. Przymknęła powieki i nabrała powietrza w płuca. Poczuła przeszywające ją napięcie. Jakby ktoś potraktował ją prądem i zadrżała. Włoski na karku stanęły dęba. Gwałtowne ciepło rozlało się po jej ciele, rozluźniając i na przemian spinając mięśnie. Skuliła się, krzycząc zduszonym głosem. A potem nie czuła już nic. Jakby wpadła w próżnię. Nie słyszała przeskakiwanych stawów, łamanych kości. Nie czuła nagłego, palącego bólu. Po prostu otworzyła oczy.. i zobaczyła świat nie swoimi oczami. Wilczymi. Zachwiała się na czterech łapach i zaryła pyskiem o paprocie. Szczeknęła cicho natychmiast się podrywając. Z wrażenia, aż usiadła. Ponownie szczeknęła i przekrzywiła głowę na bok, obserwując matkę.
- Widzisz, mówiłam, że się uda. - usłyszała jej głos, ale nie skupiła się na nim. Bardziej zaciekawiło ją leśne dźwięki. Szum liści nigdy nie wydawał się tak piękny i łagodny. Dosłyszała nawet szmer strumienia oddalony o ponad pół kilometra. Zamachała ogonem i ze zdziwienia postawiła uszy na sztorc. Odwróciła łeb do tyłu i dojrzała długi, puchaty chwost. Zaskamlała cicho i poderwała się, goniąc w kółko za ogonem.
- Dość, Kacy! - matka wydawała się zirytowana jej dziecięcymi zabawami.
Wilczyca spojrzała na nią i przekrzywiła głowę na bok. Nie mogła się skoncentrować. To wszystko wydawało się takie wspaniałe. Liście, drzewa, małe zwierzątka. Poruszyła się niespokojnie i zaskamlała. Matka przerwała swój wykład i skierowała na nią spojrzenie.
- No już, starczy tego. Odmieć się i wracamy do domu. - powiedziała czarnowłosa i ruszyła w stronę chałupy.
Tak, nauczyłam się przemieniać dopiero w wieku dwunastu lat. Byłam zajęta nauką runów, magii, przywoływaniem duchów. Samymi szamańskimi sprawami. Cud, że w ogóle pokazała mi ta przemianę. W przerwach między tymi naukami, uczyłam się walczyć bronią białą i strzelać z łuku. Dodatkowo, nauka przeplatana była z medycznymi i zielarskimi elementami. gdy skończyłam piętnaście lat, matka zaczynała zachowywać się niebezpiecznie, czasami wręcz obłąkańczo. Były takie dni, że noc spędzałam na dworze, w jakiejś norze, jako wilk. Najgorsze przyszło, gdy zbliżał się dzień moich szesnastych urodzin...
Rozdział IV
Burza. Szalała od rana i nie wyglądało na to, że zamierza przestać. Szalał wiatr, łamał drzewa niczym zapałki. Grzmoty i błyskawice waliły na przemian przekrzykując się nawzajem. Młoda dziewczyna siedziała na środku małego pokoju. Wąskie płomienie świec rzucały na jej twarz długie cienie, dodając jej upiorności, ale i tajemniczego piękna. Szeptała ciche słowa w przestrzeń. Musiała się śpieszyć. Niedługo wróci jej matka. Znowu przeżyje koszmar. Wypalanie gorącym żelazem znaków, tortury. Nie chciała tego. Musiała to zakończyć. Gorączkowo szeptała kolejne wersy regułki, dopóki nagły podmuch wiatru nie targnął płomykami świec i ich nie ugasił. Poczuła przeszywające zimno, a potem..
Obudziłam się na ziemi. Przy zwłokach własnej matki. Miała rozcięty brzuch, wnętrzności rozpłaszczone był po podłodze. Pamiętam jej twarz. Zastygłą w grymasie zaskoczenia. Miała rozcięte policzki w parodii przerażającego uśmiechu.Nie pamiętam jak to zrobiłam. Nie pamiętam nic. Jedynie uczucie zimna i pustki. Pochowałam matkę pod dębem, gdzie mnie urodziła. Wiem, mogłam ją zostawić, ale była w końcu moją rodzicielką. Musiałam to uczynić. Potem odeszłam. Wędrowałam długo. Samotnie. Będąc w małych osadach pomagałam ludziom. Leczyłam ich w miarę swoich sił i grzebałam według własnych praktyk. Traktowali mnie z dystansem, ale nigdy nie wyganiali i przyjmowali moją pomoc. Odpłacali się za to. Dawali dach nad głową, ubrania, jedzenie. Czasami płacili. Na swojej drodze spotkałam opuszczonego przez matkę jelonka. Białego. Nie mogłam go zostawić, więc przygarnęłam go i wychowałam. Towarzysz podróży. Przynajmniej miałam do kogo gębę otworzyć. Zawsze odchodziłam z osad. Nie zostawałam długo. W końcu pomyślałam, że mogę pójść do większego miasta. Że dostane większą płacę i hojność ludzi. Ach, cóż to była za pomyłka. Zostałam tak szybko przepędzona i zmieszana z błotem tak jak szybko przybyłam. Zaczęłam wędrować znów po lasach. Długo. Skończyłam lat dziewiętnaście. Czułam się coraz bardziej samotna mimo jednego towarzysza. Aż w końcu trafiłam na pewną watahę..
Rozdział V
Obudziła się na niedźwiedziej skórze pod sosną. Kilka kropel porannej rosy spadło na jej twarz z krzewu dzikiej róży rosnącej przy drzewie. Ziewnęła przeciągle i podniosła do siadu. Metalowe monety zabrzęczały cicho. Kości wydały szczęk. Przeczesała brązowe włosy z wszczepionymi w nie piórami i koralikami. Rozejrzała się. Spojrzała na dogaszający się żar z ogniska. Zaczęła się zbierać. Nie miała czego tu szukać. Zebrała swoje rzeczy do dużej, czarnej torby. Usłyszała syk i spojrzała na gałąź nad sobą. Cor. Uśmiechnęła się pod nosem i poczekała, aż towarzysz spełznie jej na ramię. Pogładziła łuskowaty łeb i zarzuciwszy torbę na ramię, ruszyła przed siebie. Nie zmierzała długo, gdy do jej nozdrzy dotarł zapach obcych wilków. Zatrzymała się i ostrożnie rozejrzała. Położyła Cor na ziemię i sama zmieniła postać na wilczą. Nie chciała zostać zaatakowana z powodu ludzkiej postaci. Zakołysała ogonem i ruszyła przed siebie, węsząc. Zapach był mocny, świeży. Wataha. Zniesmaczyła się nieco, chciała odejść. Po co jej kolejny konflikt? Zatrzymała się na sekundę, by wszystko przemyśleć. Niestety brakowało jej kogoś do pogadania. Zadarła łeb do góry i ruszyła przed siebie. Jeśli nie będą jej chcieli- odejdzie, o! Wyszła z chaszczy na otwarty teren. Wydawał się pusty i rozległy. Mgła zasłaniała większość terenu. Och, jak ona nie lubiła mgły. Rozejrzała się, ostrożnie, ale pewnie stawiała kroki na mokrej trawie. Poczuła czyjąś obecność. Zastrzygła uszami i skierowała swoje spojrzenie na postać leżąca pod drzewem. Wilczyca. Nieśpiesznie podeszła do niej i pozdrowiła lekkim ukłonem.
- Witaj. - rzekła spokojnie wadera o czarnej sierści i przenikliwym spojrzeniu. Obserwowała obcą uważnym i nieufnym spojrzeniem. W końcu nie wyglądała na kogoś, komu można ufać. Szamańskie wisiorki, kości, czaszki małych ssaków i ptaków raczej nie wzbudzały zaufania i robiły dobrego, pierwszego wrażenia.
- Witam. Wybacz, że zakłócam twój spokój. - odpowiedziała spokojnie, siląc się na ciepły ton głosu. Nie chciała, by wadera wzięła ją za kogoś, kto w każdej chwili może zabić bez mrugnięcia powieką.
- Nie szkodzi. Co Cię sprowadza na teren mojej watahy? - zapytała, unosząc cielsko z ziemi i stawiając ostrożny krok w stronę szamanki. Ta wzruszyła barkami i zastrzygła delikatnie uszami.
- Nie wiem. Ciekawość. Poczułam zapach wilków i przyszłam za tropem. - przechyliła łeb. Jej ton nadal był spokojny i opanowany. Nie chciała zdradzać tego, że gdzieś tam się nieźle boi. Boi się wygnania. Czarna bacznie ja obserwowała, dopóki nie rozwarła paszczęk i nie odparła:
- Za tropem. No cóż, jeśli chcesz, możesz zostać. Miejsca na polanie dość.
- Nie zabawię tu długo, dziękuję za gościnę. - ponownie się ukłoniła i młócąc powietrze chwostem podążyła w stronę drzewa.
Tak, jednak zostałam na stałe. Wataha nie okazała się tak zła, jak przypuszczałam i teraz jestem pełnoprawnym członkiem. Cieszę się z tego powodu. Nie jestem już tak samotna. Zamieszkałam w jaskini na wodospadem. zawsze marzyłam o tym, by mieszkać nad jakimś jeziorem. Nawet tak małym. Wiodło mi się dobrze. Nie miałam ataków... Co? Ach, nie wspomniałam Ci. No cóż. To nie jest ważne. W każdym razie nie narzekałam na stado. Pomagałam kiedy było trzeba. Polowałam. Nie raz wędrowałam do miasta, oddalonego dość spory kawał drogi od terenów watahy. Sprawy prywatne. Nie pytaj. W każdym razie, w końcu postanowiłam poprosić o stanowisko głównego szamana...
Rozdział VI
- Kacy! Kacy, jesteś tam? - usłyszała głos zza ściany wodospadu. Szum zagłuszał jednak znacznie głos, więc równie dobrze mogłoby się jej wydawać. I chciała, żeby tak było, jednakże podniosła cielsko z legowiska i przeszła przez pnącza po mokrym, skalnym podłożu. Zeszła po prowizorycznych, kamiennych schodkach i stanęła na mokrej trawie przed małą waderą z lampionem na ogonie.
- Tak, jestem. Słucham? - odpowiedziała spokojnie i z ziewnięciem. Czuła się zmęczona. Niedawno wróciła z wyprawy do miasta. Nie było jej ponad cztery dni.
- Gdzieś Ty była? A z resztą, to nie ważne. Gdzieś na zachodnim krańcu lasu pojawiają się duchy. Odstraszają ludzi i nie wpuszczają nikogo. Venus poprosiła mnie, bym Cię poinformowała. Miałam to zrobić cztery dni temu, ale Ciebie nie będzie. Jeśli wykonasz zadanie pomyślnie, dostaniesz posadę głównego szamana**, według słów Venus. - powiedziała pośpiesznie wadera, dysząc ciężko.
Wilczyca gwałtownie się ożywiła. Zamachnęła chwostem, lecz mimo poruszenia, odpowiedziała spokojnie.
- Wyruszę natychmiast. - odparła, skinąwszy lekko łbem i oddaliła się z powrotem do jaskini. Zmieniła postać na ludzką i pospiesznie zaczęła się pakować. Duchy. Coś musi je tam trzymać. Myślała gorączkowo, pakując torbę. Wyszła natychmiast z jaskini. Sashy już nie było. Pewnie poszła przekazać Venus dobre wieści. Skierowała się na zachód i nie przejmując się, że znacznie ciężej porusza jej się w ludzkiej postaci. Dotarła na miejsce, gdy słońce wisiało wysoko na niebie. Stanęła przed ruinami łuku. Zmarszczyła lekko brwi i postawiła krok do przodu. Już z daleka dało się wyczuć energię emanującą z tego miejsca. Nie podobało jej się tu. Czuła śmierć, ból, cierpienie. To miejsce jest złe. Spłynęło krwią. Szła zarośniętą bluszczem ścieżyną. Rozglądając się. Nie, nie powinna tutaj być. Chciała się wycofać. Wytłumaczyłaby Venus, że to jest Złe miejsce i nie powinna w nim nic robić. Już się odwracała, gdy doszedł ją płacz dziecka. Zatrzymała się. Dziecko? Tutaj? Spierała się ze sobą przez chwilę i w końcu ruszyła przed siebie. Szła za płaczem dziecka, który z każdym krokiem się nasilał. Rozejrzała się. Wszędzie ruiny porośnięte bluszczem. Drzewa, krzewy, wysokie trawy. Wszystko zakryło już dawno nieistniejącą osadę. Płacz dochodził z jednych z ruin. Z domostwa ostała się jedna ściana, wejście i kawałek ścieżyny. Weszła ostrożnie przez wejście i rozejrzała się. Z pomiędzy desek na podłodze wyrastała trawa. Płacz umilkł. Położyła dłoń na kamiennej ścianie. Przeszedł ją naelektryzowany impuls, ścinając z nóg. Otworzyła szeroko oczami i rozejrzała się nieobecnym wzrokiem. Zniknęły ruiny. Pojawiło się piękne domostwo. Ogień wesoło trzaskał w kominku ogrzewając pomieszczenie i mieszkańców. Przed ogniem siedział sędziwy mężczyzna o szpakowatym wyglądzie. Siwe pasma włosów sięgały karku. Ręce trzymające książkę drżały. Do pomieszczenia weszła młoda kobieta. Wysoka, smukła o rudych niczym ogień włosach i zielonych oczach. Podeszła do dziadka i cmoknęła go w czoło. Coś powiedziała. Nagle płacz. To samo dziecko, które słyszała wcześniej Kacy. Kobieta wybiegła z pomieszczenia, by po chwili wrócić z małym zawiniątkiem w dłoniach. W drugiej trzymała szmaciana laleczkę, którą zabawiała dziecko. Kołysała je w dłoniach, uciszając płacz i nucąc cicho. Usiadła na wypłowiałej sofie. Nagle ktoś wbiegł do domu. Nagłe krzyki. Strzały. Dziecko znów płakało. Podłoga splamiła się krwią. Kobieta wypuściła z dłoni laleczkę. Wizja zniknęła. Kacy ocknęła się w wejściu do ruin. Klęczała. Oddychała szybko, spazmatycznie.
- Co tu się stało? - szepnęła do siebie, podnosząc się. Ostrożnie stawiała kroki na spróchniałych deskach. Podeszła do miejsca, gdzie w wizji siedziała kobieta z dzieckiem. Ukucnęła, rozgarniając dłonią chwasty. Pośród traw leżała mała, szmaciana laleczka z guzikami zamiast oczu i włosami zrobionymi z włóczki. Czerwona sukienka splamiła się, wyblakła. Kacy uniosła laleczkę w dłoniach i dotknęła włosów. Westchnęła ciężko. Musi pomóc tym umęczonym duszom. Wyszła z chaty i rozejrzała się. Coś się tutaj musiało stać. Tylko co? Z wizji na wiele nie wynikło. Z westchnieniem ruszyła wgłąb opuszczonej osady. Osady Widmo. Tak, tak nazwie to miejsce- Osada Widmo. Nikt nie powinien tutaj przyjść po jej interwencji. Spojrzała w górę, na korony drzew i na słońce, które uciekło. Prawie znikało za horyzontem. Musiała długo spędzić w letargu. A wydawało się, że trwało kilka sekund. Cholera. Będzie musiała zostać tu na noc. Może to i dobrze? Zdążyła nazbierać sporo chrustu i rozpalić ognisko nim mrok spowił las. Postanowiła spędzić noc w ruinach, gdzie miała wizję. Ogień rozpaliła w szczątkach kominka. Rozłożyła skórę bawolą na podłodze, wyrwawszy wcześniej nieliczne trawy z pomiędzy desek. Usiadła rozkładając dodatkowo koc. Westchnęła cicho wpatrując się w ogień. Mimo ciepła, czuła chłód. nienaturalny chłód. Duchy. Były tu. Nie odwróciła jednak wzroku od ognia. Słyszała cichy szelest sukni, stukot butów o posadzkę, chrząkanie starszych osób. Wszyscy zebrali się w ruinie domku. Przy ogniu. Chcąc pozbyć się zimna, który ich otaczał. Poczuła muśnięcie na ramieniu. Zimne. Nieprzyjemne. Wiedziała, że może już odwrócić wzrok. Rozejrzała się nieśpiesznie. Wymordowana osada zebrała się w kiedyś istniejącym salonie domostwa sędziwego staruszka, rudowłosej kobiety i jej dziecka. Starzy, młodzi, rodzice z dziećmi. Wszyscy tutaj byli nie naliczyła ich więcej niż setki. Obok niej siedziała kobieta z dzieckiem. Ta sama z wizji. Wpatrywała się w ogień. Na rękach trzymała małe dziecko. Kobieta odwróciła w jej stronę głowę. Nie miała oka. Zamiast tego była dziura po pocisku. Dziecko, które ssało kciuka i wpatrywało się w Kacy, miało postrzał w sam środek głowy. Wielka, zionąca pustką, dziura. Szamanka odwróciła wzrok. Dopiero teraz zauważyła, że każdy z mieszkańców miał postrzał. Mężczyźni najczęściej mieli postrzały w tył głowy. Pewnie zabierali ich i rozstrzeliwali. Nagle ją olśniło.
- Masowy grób.. - szepnęła cicho do siebie. Rudowłosa spojrzała na sędziwego starca stojącego obok niej. Ten kiwnął głową. Na ten gest rudowłosa wstała i poprosiła o powstanie Kacy. Uczyniła to. Duchy odprowadziły ją spojrzeniem. Nikt się nie odezwał. Spostrzegła małego chłopca, który wyglądał jakby płakał. Nie miał dolnej części szczęki.
Im bardziej się oddalały tym ogień znikał im z pola widzenia. Kacy żałowała, że nie wzięła ze sobą chociażby pochodni. Kształt podążającej przed nią kobiety migotał delikatnie. Dziecko wyglądało przez ramię na szamankę. Nie mogła odwrócić wzroku od tego groteskowego obrazu. Po chwili kobieta zatrzymała się. Stała przed ruinami kościółka. Wrota były doszczętnie zniszczone, jedynie co się ostało to kawałek muru i dwa filary podtrzymujące konstrukcje. Kacy podeszła do miejsca, gdzie powinny być wrota. Skierowała kroki do środka i rozejrzała się. Było zbyt ciemno, by dostrzegła cokolwiek, co jest oddalone od niej o dziesięć metrów. Podparła się o filar. W mroku wyglądał jak czarna, bezkształtna forma. W dotyku był zimny i nieprzyjemny. Poczuła nagły impuls podobnym do tego w ruinie chatki. Opadła na kolana i jęknęła nieznacznie. Przed jej oczami pojawił się przerażający obraz. Ludzie, chyba żołnierze, ciągnęli ciała osadników w stronę kościółka. Niektórzy byli żywi. Łkali. Jęczeli. Błagali o litość. Rzucali wszystkich na stos chrustu rozrzuconego wewnątrz kościoła. Gdy ostatnie ciało zniknęło za drzwiami, zatrzaśnięto je, by nikt się nie wydostał. Wysoki, brodaty mężczyzna w mundurze i z kapeluszem na głowie podszedł do kościoła. Powiedział coś. Kacy nie dosłyszała. A potem pochodnia spadła na chrust rozłożony przy ścianach kościoła. Na gest drugiego oficera żołnierze wystrzelili podpalone strzały, które wybiły małe okiennice i podpaliły drewno w środku. Szamanka usłyszała przeraźliwy krzyk. Nie wiedziała, czy to krzyczy ona, czy ludzie palący się wewnątrz. Przeżywała wraz z nimi to cierpienie. Cierpienie, na które nie zasłużyli. Czuła swąd spalonych ciał. A żołnierze patrzyli. Patrzyli, dopóki krzyki nie umilkły, a jedynym dźwiękiem był trzask palącego się drzewa i walonych się ścian. Szamanka ocknęła się na ziemi. Przy niej kucała rudowłosa kobieta. Uśmiechała się smutno. Chyba płakała. Kacy podniosła się, podpierając o filar i chwiejnym krokiem wróciła do ruin chatki. Już wiedziała, co męczyło te dusze. Znała ich historię i chciała pomóc. Osadnicy to wyczuli. Wyczuli to od razu, gdy tylko Kacy przekroczyła wejście do osady. Dlatego jej nie wystraszyli i pokazali jej swoją historię. Gdy wróciła, duchy wciąż tu były. Czekały. Stanęła u wejścia i spojrzała na nich. Na twarze tych ludzi. Przepełniał ich smutek i żal. Chłopczyk bez dolnej żuchwy podszedł do niej. Wyciągnął brudną rączkę. Chyba próbował się uśmiechnąć. Szamanka dotknęła jego chudziutkiej, małej dłoni. Znów ten impuls. Nie było tutaj żadnej groteskowej sceny. Zobaczyła piękną osadę usytuowana w małej dolinie. Wokół rosły wysokie drzewa, gdzieś w oddali szumiał strumyk. Na piaszczystej dróżce bawiły się dzieci. Kacy rozpoznała chłopca bez żuchwy. Był śliczny. Czarne, staranie przycięte włosy powiewały na wietrze, gdy wraz z kolegami biegał za prowizoryczną piłką. Śmiali się. Krzyczeli radośnie. Gdzieś obok rozbieganej gromadki przeszła kobieta z małą dziewczynką o długich blond włoskach zaplątanych w warkocz. Pomachała chłopcu, a ten jej odmachał. Dziewczynka zarumieniła się i pobiegła za mamą. Kacy poczuła łzy wzbierające się pod powiekami. Odsunęła dłoń i spojrzała na chłopca, który miał mokre policzki.
- Byliście szczęśliwi. Nikt nie powinien wam tego odebrać. Powinniście żyć i dbać o tą ziemię, a ona została splamiona krwią. Wasza krwią. - powiedziała cicho, dotykając czupryny chłopca. Spojrzała na ludzi, którzy wpatrywali się w nią wyczekująco z pełnymi smutku oczami. Skinęła głową. - Pomogę wam. Za pewnie wam spokojne odejście. Znów odzyskacie szczęście, które nikt wam nie odbierze.
Następnego dnia obudziła się o wschodzie słońca. Zebrała swoje rzeczy, dogasiła ognisko. Ruszyła zapomnianą ścieżką do spalonego kościoła. Zrzuciła torbę na ziemię. W świetle dnia mogła doskonale obejrzeć kościół. Niemego świadka ludobójstwa. Weszła do środka. W nocy nie mogła tego dostrzec, ale teraz idealnie widziała kości na spalonej podłodze. Całe sterty. Przeżegnała się. Nigdy nie miała w zwyczaju tego robić.
Resztę dnia spędziła na wykopywaniu, a następnie transportowaniu kości do grobu. Wykopała długi dół i każdą z czaszek poukładała po kolei, obok siebie. Resztę kości na początku chciała spalić i tak nie ostały się wszystkie. Jednak po głębszym zastanowieniu wrzuciła kości do grobu, starannie je układając. Słońce powoli chowało się za horyzontem, a szamanka skończyła zakopywać grób. Szło jej to ciężko i mozolnie. Kiedy zapadła głęboka noc, a ognisko trzaskało wesoło iskrami w górę, Kacy wbiła krzyż przy grobie. Duchy gwałtownie zmaterializował się przy ogniu. Spojrzały na Kacy. Nie miały już skaz świadczących o przyczynach śmierci. Znów byli piękni, mogli odejść. Mały chłopiec podbiegł do niej i przytulił się do jej nogi. Znów wyglądał normalnie. Uśmiechnął się do niej.
- Dziękuję Ci, Kacy. - powiedział cicho. Szamankę aż wmurowało. Spojrzała na pozostałych osadników, którzy uśmiechali się do niej. Szczerze, prawdziwie, z wdzięcznością. Powoli zaczynali znikać. Jedno po drugim. Stawali się jasnymi punktami, które po chwili znikały, blednąc stopniowo. Wyciągnęła z torby szmacianą lalkę i ukucnęła przy krzyżu, by ją położyć. Ktoś ją powtrzymał. Czyjaś dłoń. Spojrzała na twarz rudowłosej kobiety, która uśmiechała się do niej.
- Zatrzymaj ją, żebyś nie zapomniała o nas. - powiedziała z cichym szlochem szczęścia. Dziecko załkało cicho, a matka uspokoiła je. Po chwili znikneli oboję, a za nimi reszta. Zrobiło się pusto. Gdzieś w koronie drzew zaćwierkał nocny ptak. Kacy spojrzała na szmacianą lalkę i uśmiechnęła się przez łzy.
Wróciłam nad ranem. Ledwo żywa, zmęczona, ale zadowolona. Pomogłam tym duchom. Nigdy tego nie zapomnę. Nie zapomnę ich szczęścia, że wreszcie zaznają spokoju. Gdy wróciłam zdałam raport Sashy, a ona przekazała go Venus. Nie powiedziałam o szczegółach, nigdy nie powiedziałam, że mam lalkę. Nikt nie zna tragedii tych ludzi. Powiedziałam jedynie, by nikt tam nie chodził. To miejsce na zawsze pozostanie Osadą Widmo. Dostałam posadę głównego szamana i tak toczy się aż do teraz. Nic się nie zmieniło i nie zbiera się na to, by jakkolwiek się zmieniło.
Epilog
Szamanka wróciła do jaskini. Burza szalała na dworze, targała drzewami, deszcz bombardował liście, wiatr łamał gałęzie, a pioruny trzaskały. Była to jedna z najgorszych burz, jaką przeżyła na terenie SV. Otrzepała włosy z wody i rozejrzała się, było okropnie ciemno w jaskini. Z westchnieniem weszła wgłąb jaskini, zrzucając futro na legowisko. Zagotowała wodę nad ogniskiem. Nagle zapanowała cisza. Wręcz nienaturalna. Burza również umilkła. Szamanka zmarszczyła brwi i wstała z kolan. Obróciła się powoli.
- Witaj, Kacy. - powiedziała jej matka, stojąc przed nią. Miała zgniłe ciało, skóra odchodziła płatami od mięśni, a mięśnie od kości. Z pustego oczodołu wychodziły robaki. Odór zgnilizny odurzał ją. Nie pozwalał myśleć. Przyprawiał o torsje. Cofnęła się, była przerażona. Z rozcięcia na brzuchu wyłaziły zgniłe flaki i larwy. Po ziemi ciągnął się śluz. Wyciągnęła w jej stronę kościana, trupią dłoń otoczoną resztkami mięsa. - Już na zawsze będziemy razem..
Obudziła się z krzykiem na ustach. Poderwała z legowiska i rozejrzała. Nie wiedziała co się stało. Wciąż czuła ten okropny odór. Zdarła z siebie futro i zapaliła świeczkę. Poczuła coś śliskiego pod bosymi stopami i skierowała płomień. Zamarła, wypuszczając świeczkę z dłoni. Resztki mięsa, larw i śluzu szły od wejścia do groty, aż do jej łóżka.
_____
* - opowiadanie zawiera od razu zadanie na gł.szamana
**- treść zadania
____
Jeśli dotarłeś/aż do epilogu należą Ci się ogromne
brawa. Wiem, historia wyszła długa i szczerze, jestem zadowolona. Nie wiedziałam, że stać mnie na coś takiego. Z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy. Tak więc jeszcze raz wielkie brawa dla wszystkich, którzy przeczytali do końca tą historię. ☺