- Skończmy to, mam dość babrania się w tym szambie. - Warknęła biało oka, spoglądając na swego gadziego towarzysza. - Zabij go. Venus zajmę się sama.
Field ryknął, wyraźnie zadowlony, i odczepił pazury od poszarpanego ciała Taihena. Zamachnął się wielkimi, błękitnymi skrzydłami, utkanymi z ognia, i uniósł się w górę, po czym zapikował w dół z prędkością błyskawicy. Gryf jęknął, skręcił łbem, ale nie mógł już nic zrobić. Niebieski pocisk wbił się w niego niczym ostrze noża, i przebił go na wylot. Gryf rozpłynął się w eterze, wydajać z siebie ostatni, zduszony bólem jazgot rozpaczy.
Venus poczuła okropny ból w klace piersiowej. Zachwiała się na łapach i upadła, wzniecając przy tym tumany kurzu. W tym miejscu ziemia była całkowicie ogołocona ze wszelkiej roślinności. Alfa jęknęła cicho, kurcząc się pod wpływem kłucia w sercu.
- T-taihen... Taihen, gd-dzie je-steś? - Mruknęła mętnym głosem, w którym rozbrzmiewała pustka.
- Taihena już nie ma... - Odezwała się przepełnionym tryumfem Sunev, Schyliła się nad siostrą. - Umarł.
- Nie, on nie mógł umrzeć. Jest... jest tutaj. W moim... sercu. - Sapnęła zmęczona, wciąż głosem całkowicie wypranym z emocji.
- Umarła część ciebie, bo on odszedł. Jesteś słaba, słaba i głupia. Tak jak ojciec.
Ojciec... ojciec.
- On... nie był... słaby... ani... głupi! - Z każdym słowem podnosiła się coraz bardziej, aż w końcu, na drżących łapach, krzywiąc się stanęła oko w oko z Sunev.
- Jeśli myślisz, że zrobiłaś tym na mnie jakiekolwiek wrażenie, to jesteś... - W tym momencie poczuła na swoim nosie coś mokrego. Ślina. - Ty cholerny ścierwojadzie! - Ryknęła wściekła, i uderzyła siostrę w szczękę. Potem jeszcze raz, i jeszcze raz. Dopiero za czwartym ciosem Venus straciła grunt pod nogami i upadła. A wadera nadal ją okładała. - Zepsułaś wszystko! Wszystko mi spieprzyłaś!
A wilczyca tylko uśmiechnęła się lekko. To Alfę SS rozwścieczyło jeszcze bardziej. Uniosła ją w powietrze i cisnęła o najbliższe drzewo. Dało się słyszeć przerażający chrzęst łamanych kości. Venus upadła na grunt - z jej pleców strużkami spływała krew. Sunev podbiegła do niej i przycisnęła się z powrotem do pnia.
- Zamorduję cię... - Syknęła.
- Wiesz co, Sunev? Nawet mi ciebie żal... - Na pysku wadery odmalowało się szczere zdumienie. - Musisz uciekać się do przemocy, żeby zdziałać cokolwiek. Nie potrafisz słuchać innych, dbasz tylko o siebie, bo boisz się... - Uderzenie w pysk. - boisz się, że ktoś się zrzuci z twojego piedestału. Nie masz przyjaciół, tylko bandę lizusów gotowych na każde twoje zaufanie. Nigdy nie będziesz miała rodziny, bo twoje serce jest twarde niczym głaz. Głaz, którego nic nie jest w stanie zniszczyć. Chcesz być kochana - lecz nie kochasz. Chcesz być szanowana - lecz nie szanujesz. Wzbudzasz tylko strach i obrzydzenie. Oni są ci posłuszni, ale niedługo. Nienawidzą cię, tak, jak ty nienawidzisz ich. Siostro, upadłaś bardzo nisko.
- Ty... jak śmiesz?! - Jeszcze jedno uderzenie.
- Ja... jestem szczęśliwa. Mimo wszystko jestem szczęśliwa. Bo mam przyjaciół i rodzinę, a ty... ty nie potrafisz się przełamać i otworzyć. To nie musiało się tak skończyć, ale ty sama wybrałaś tą drogę. Drogę, która zaprowadzi cię do zguby i rychłej śmierci. Och, Sunev, jesteś na samym dnie.
- Zamknij mordę, ty brudna szmato! - Tym razem jeszcze silniejszy cios. Szczęka Venus niebezpiecznie zaskrzeczała.
- Ale wiesz co? Nadal cię kocham. Mimo wszystko. Bo ty jesteś osobą, której trzeba współczuć. Jesteś jak dziecko, które wciąż poznaje świat, siostrz...
Ból. Ciepło. Pieczenie. Venus spuściła wzrok w dół. Łapa Sunev, otoczona warstwą metalu, wbiła się w jej brzuch, przechodząc na wylot. Kora drzewa odpadła zabarwiając się uprzednio na czerwono.
- Giń...
- Przyjdz-dziesz do m-mnie... przyj-jdziesz, Sunev. Nie-edługo... nie-edług-o znó-ów się-ę spot-kamy... t-tam... - Wadera podniosła wzrok i spojrzała siostrze prosto w oczy. I... uśmiechnęła się. Lekko, ale z czymś w rodzaju współczucia i tryumfu jednocześnie.
- Nie... NIE! Zgnijesz w piekle, ZGNIJESZ W PIEKLE!
Sunev załkała i wyciągnęła łapę z brzucha Venus. Ciało bezwładnie upadło na ziemię wzbijając w powietrze tuman kurzu.
Umarła.
***
Wiem, trochę to trwało. Ale zmotywowały mnie do tego logi na czacie SV (Tak, czytam je.). Jednocześnie jest mi trochę przykro, bo rozmowa, która się wywiązała między Saph a Sash mnie zasmuciła. Saphiro, poczuwam się do odpowiedzialności wytłumaczenia się, dlaczego rzekomo olewam bloga i siedzę na forach. I tu, i tu jestem tyle samo czasu, ale nie zawsze mam okazję odpisać. Nie udzielam się, bo blogspot nieustannie się psuje i nie loguje mnie na konto. Jest mi na prawdę bardzo przykro, że jako moja zastępczyni ujęłaś to w tak brutalny, przynajmniej moim zdaniem, sposób. Sashy chciałabym podziękować, że mnie broniła, Saphirę przeprosić za nieustanne nieobecności, a wam z całego serca składam wyrazy skruchy, że tak późno i tak nieskładnie.Nie ożywiajcie mnie, nie płaczcie, nie mordujcie swoich postaci, bo to jeszcze nie koniec. Rozumiem, ze niektórzy mnie tu nie chcą, ale włożyłam w tego bloga serce i duszę, wylewałam pot nad wszystkim, ogarniając szablon i inne duperele. Wiec nie, nie odpuszczę tak łatwo, i wbrew kilku osobom tutaj zostanę.
Zaś ciebie, Saph, proszę o kontakt na GG. Musimy porozmawiać. I nie martw się, nie zjem cię, mimo, ze jest mi na prawdę przykro, ze tak tą sytuację oceniasz.
*i tak ryczy bo kocha Venus, a ona umarła*
OdpowiedzUsuń