Pewnie ta notka nie będzie dla Was zbyt ciekawa. Jeżeli przeczytaliście do końca moją historię to dużo rzeczy Was nie zaskoczy. Ale cóż., od czegoś trzeba zacząć...
******
Gdy się obudziłam automatycznie od razu spojrzałam na niebo. Patrzyłam dań od paru minut. dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, iż nie pada nic, a słońce grzeje najmocniej jak potrafi. Moje serce się uradowało: w końcu koniec zimy! Nareszcie mogłam uciec od tego piekła.
Wzrokiem szukałam Santina. Musieliśmy się jak najszybciej wyruszyć w podróż zanim członkowie watahy się obudzą. W końcu odnalazłam go wzrokiem. Spał jak kamień i lekko chrapał. Nie dziwiłam się. 20km w jednym dniu dla roczniaka to nie lada wyzwanie. Aż mi się dziwnie zrobiło na myśl o tym, że muszę go obudzić go po tak długim marszu wraz z burzą śnieżną.
Podeszłam do niego i lekko go szturchałam.
- Jeszcze pięć minut, mamo...-powiedział zaspany szczeniaczek.
- Niestety musimy. Wyruszamy w następną podróż.
- Następną?...-jęknął szczeniak.
- Wybacz, mój drogi. Jutro będziesz spać ile Ci się chcę.
- Dobra.- wstał powoli, rozciągnął się, przetarł oczy i poszliśmy w stronę wyjścia.
Niestety, Sant potknął się o łapę jakiegoś wilka i padł na ziemię. Dźwięk, który towarzyszył upadkowi obudził śpiącego basiora. Jak się okazało był to strażnik
- Santino, uciekaj!-odparłam. Szczeniaczek śmignął wprost do wyjścia.
Strażnik trochę oszołomiony i zaspany powiedział sam do siebie:
- Hę?
W tym czasie byliśmy trzysta metrów od nory. Potem wilk zaczął nas ścigać. Biegliśmy najszybciej jak mogliśmy, lecz wilczur znał skróty i był cały czas nam "na ogonie". Po jakimś czasie basior zaczął zwalniać. Trochę się zdziwiłam. W końcu dowiedziałam się o co chodzi. Przed nami byłą wielka przepaść! "Czy zawsze muszę mieć pecha?!"-pomyślałam.
- Stop!-krzyknęłam.
Szczeniaczek posłusznie przestał biegać, ale wpadł w poślisk. Krótko po nim i ja. Razem wpadliśmy do rowu.
Spadaliśmy. Ku zdziwieniu spadaliśmy parę metrów. Miękko wylądowaliśmy na trawie. Usłyszałam wycie. Po trzech sekundach z krzaków wyłoniły się trzy wilki. Pierwszy był szary, drugi brązowy, trzeci czarny.
- No, no no. Spacerku się zachciało?-zapytał się brązowy.
- A ja tam myślę, że chciała odejść bez pożegnania.- powiedział szary.
- Nie wasza sprawa.-zawarczałam.
- A nie zapomniałaś czasem o czymś?-zapytał się czarny.
- Dajcie nam spokojnie odejść.-powiedziałam przez zęby.
- Znasz odpowiedź.- powiedział szary.
- Wiesz czym to grozi?- odparł brązowy.
- Wiem.
- W takim razie...- Szary przyjął pozycję bojową. -...Atak!
Rozpoczął się spór. Brązowy wilk skoczył w moim kierunku. W ostatnim momencie odepchnęłam Santina do pustej lisiej nory. Ciężar ciała basiora przygniótł mnie na ziemie. Lewą tylną łapą zrobiłam mu wielką ranę na brzuchu i zaatakowałam gardziel przeciwnika. Wilczur szybko odskoczył. Zdążyłam wstać. Wilki razem zaatakowali. Znów padłam na ziemię, bez zdolności kontrataku. Czułam, jak rozrywali skórę jak sarnie, czułam, jak krew sączyła się z moich ran na ziemie, czułam niemiłosierny ból jaki mi zadawali i trzask kości...
Sant nie mogąc patrzeć dalej na ową scenę rzucił w napastników pocisk lodowy. Trafił czarnego wilka, ogłuszając go przy tym, nie mógł dalej walczyć.
- Taki mądry?-powiedział Szary. - Wykończ szczeniaka, ja dokończę porachunki.
Brązowy posłusznie poszedł w kierunku jamki.
Santino patrzył i co jakiś czas cisnął pociskami. Basior unikał większość, a te, które trafiły przeszyły mu barki i grzbiet. Szczeniaczek nie zmieniał taktyki.W końcu zaprzestał. Uradowany wilk zbliżył się d o jamy i łapą chciał wydostać wilczka. Wten Mały cisnął niezliczoną ilością pocisków. Bury Szybko odskoczył. Łapą nie mógł ruszać, miał całą zmiażdżoną.
- Koniec tej zabawy!-powiedział wściekły.
Władał także ziemią i wywołał lawinę. Sant rzucił ostatnim przyciskiem w jego pierś. Bury wilk zaczął kaszleć, nie mógł oddychać. Jego serce zaczęło pracować. Runął na ziemie. Już nie żył.
Tym czasem szary wilk nie dawał za wygraną. Nie miałam już sił. Już zębami chciał dostać się do tchawicy, lecz otworzyłam oczy. Nabrały jaśniejszej barwy, zaczęły świecić.
Miałam więcej sił. Wstałam. "Obym potrafiła to opanować"-pomyślałam. Nadszedł czas na Transformację.
Kły wydłużyły się o 2cm, pazury także. Zawijasy na futrze także.Wszystkie rany się zagoiły. Były także inne zmiany.
- I ty myślałeś, że mnie pokonasz?!- powiedziałam drwiąco. - Taki słabeusz?
Wilk nic nie mówił. Stał jak słup soli. Popatrzyłam na niego w szyderczym uśmiechu.
- Chcesz się zabawić? Dobra, na moich zasadach.
Za pomocą mocy natury na miejscu gdzie stał przeciwnik wyrósł wielki pień. Wilk nie mogąc się na nim utrzymać, gdyż był pień chudy, spadł. Z trudem wstał. Chwile się na mnie patrzył. Potem pojawiła się mgła, przez którą nie można było nic zobaczyć.
- Takiś sprytny?
Chwilę panowała głucha cisza. Potem znikąd wyskoczył Szary. Zadał mi cios w bark, jednakże nadal stałam. Rana się zagoiła. Zawijasy na moim ciele zaczęły wchłaniać ową mgłę. Znów zobaczyłam wilka. Rozpędziłam się i całym ciężarem uderzyłam w wilczura. On poleciał i walnął o skałę. Z jego łba płynęła rubinowa krew. Nadal stał jak kołek. Koło napastnika pojawiły się krzewy róż. Ich kolce zadawały liczne rany wilkowi.
- Stop!- wykrzyknęłam.
Stałam. Miałam napięte wszystkie mięśnie. W tej chwili walczyłam sama ze sobą. Chwilę tak stałam. W końcu oczy przestały świecić, a kły, pazury itg. wróciły do poprzedniej wielkości. Wraz z tym przywróciły się wszystkie rany, a sił niemalże nie miałam.
Usunęłam kolczaste rośliny. Wilk biegł ku mnie. Skoczył. zrobiłam parę kroków i przede mną powstała ogromna przepaść na paręnaście metrów, którą sama stworzyłam. Szary wpadł w nią.
Ciężko oddychałam. Rany paliły okropnie, a z każdej sączyła się czarno-rubinowa ciecz.
- Zabiję cię! ciebie i każdego, kto cię pozna lub zna! Zapłacisz za wszystko! Przysięgam na krew moich braci i watahy! Nie spocznę, dopóty umrę!- krzyczał głos z przepaści.
Wzdrygnęłam się. Zimny dreszcz przeszedł po moim ciele. Przypomniałam sobie o Santirze. Szybko pobiegłam w kierunku norki. Zaczęłam rozkruszać kamienie, kopać, robiłam wszystko, by dostać się do szczeniaczka. w końcu udało się. wyciągnęłam szczeniaczka. Sant zaczął kaszleć, następnie szybko wdychał i wydychał powietrze.
- Nic ci nie jest?- zapytałam.
- Nie. Ale ty masz dużo ran!
- Zagoją się. Dobra, chodźmy stąd.
Poszliśmy do strumytka. Gdy napiłam się zimnej wody od razu poczułam się lepiej. Rany zaczęły się zagajać.
- Widzisz?
-Yhym.-odpowiedział.
Szliśmy w stronę zachodnią. Po dwóch tygodniach wędrówki wkroczyliśmy do lasu. Tam ujrzałam wilczycę. Znałam ją. Pochodziła z watahy, do której też kiedyś należałam. Tylko ona była przyjazna wobec mnie.
- Jenny?
- Terra! Ko pe lat Cię nie widziałam! Co tam?
- Po staremu. Wilki, próbują mnie zabić, a ja próbuję przeżyć. A u ciebie?
- Po staremu.
Nastąpiła długa cisza. W końcu wilczyca powiedziała:
- Wiem czego szukasz. Idź w stronę zachodnią. Tam znajdziesz swój cel. Uważaj na siebie. Dobra, muszę już iść.
- Czekaj! A spotkamy się kiedyś?
- Wątpię. Dobra, muszę już iść. To cześć!
- Pa.
- Do widzenia.-powiedział szczeniaczek.
Trochę byłam zdziwiona całym tym zajściem. Jenny nie była nigdy tak tajemnicza. Ale nic. Za radą wadery poszłam na zachód.
Po drodze natknęliśmy się na trzech burych wilków z dawnej watahy. Byli wrogo nastawieni. Znów zaczęła się bójka, ale nie aż tak zaciekła, jednak po wędrówce byłam bardzo zmęczona. Nie chodziło im o walkę, tylko o to byśmy wpadli do dużego zbiornika wodnego. Po długą walką z żywiołem dostaliśmy się na brzeg. Tam znów się zaczęła wędrówka. Nie znałam tych terenów, ale instynkt mówił mi, żebym szła dalej na zachód. Przypomniały mi się także słowa Jenny.
Następny tydzień minął. Wkroczyłam z Santinem do lasu. Niedługo po tym wiatr przyniósł mi informację o grupie wilków. Nie znałam jej, na pewno. Miałam wiele obaw, jednak instynkt mówił mi, bym szła w tamtym kierunku. I posłuchałam go, tylko jemu mogłam zaufać.
Dotarłam z szczeniaczkiem na polanę. Była ona bardzo rozległa. Byłam dość niezaniepokojona. W końcu znajdywaliśmy się w centrum nieznanej watahy.
Położyłam się koło drzewa, by odpocząć. Santino ganiał jakiegoś motylka. Poczułam zapach nieznajomego wilka. Był bardzo blisko. Zawołałam Santa. Postać była blisko. Serce zaczęło szybko bić. W każdej chwili byłam gotowa na atak lub ucieczkę. Nieznajomy znajdował się niedaleko, lecz go nie widziałam. Krzew zaczął się ruszać i szumieć. Z niego wyszła czarna wadera. Od razu w niej wyglądzie rzuciło się całe białe oko.
- Co robisz na moich terenach?-zapytała.
- Tylko tędy przechodziłam.-odparłam.
- A kim jesteś?
- Terra. A ten szczeniak to Santino.
- Dzień dobry...-powiedział nieśmiało.
- Witam. Jestem Venus, Alfa watahy Stipant Veritatis. Może chciałabyś dołączyć?
- Tak.- sama byłam zaskoczona tą odpowiedzią. Nigdy tak nie robiłam, nie znałam tu niczego. Jednakże patrząc w jej oczy nie ujrzałam nienawiści, czy gniewu. Wilczyca uśmiechnęła się:
- W takim razie witam w watasze. Chodź, poznasz nowe tereny i członków.
- Dziękuję.
To był naprawdę niezwykły dzień. gdy poznałam z szczeniaczkiem nowe wilki i mniej-więcej tereny była już noc. Każdy opowiadał różne rzeczy. Jedną z rzeczy, która mnie cieszyła, to to, że nikt mnie tu nie znał. Przynajmniej patrzyli doń przyjaźnie, bez gniewu, czy nienawiści. Jednakże zastanawiała mnie jedna rzecz: "skąd Jenny wiedziała czego szukam?". Nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Była już noc. Wszyscy układali się do snu. Od razu zasnęłam z uśmiechem na pysku. Moje marzenie się spełniło: Nareszcie mam rodzinę i mogłam rozpocząć wszystko od nowa.
_____________________
Przepraszam za mały chaos w notce i za te niedociągnięcia. Większość rzeczy dowiecie się w następnych notkach. Mam nadzieję, że się Wam opowieść podobała. :)