Alternatywny tekst

30 cze 2013

Spotkanie z Santinem

-Nie sądziłem, że kiedyś jeszcze się zobaczymy.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę.- uśmiechnęłam się do niego.
-Nic się nie zmieniłaś.
-Ty może troszkę.- spojrzałam na niego
-Czemu nie było ciebie, aż tak długo?
-A czemu ciebie nie było na dawnych terenach?
-Mieliśmy małą przeprowadzkę...A ty?-zapytał ciekaw co się ze mną działo.
-Moje życie całkowicie się zmieniło.-odpowiedziałam i usiadłam w cieniu drzewa.
-Co się stało?
-Moja cała rodzina ...nie żyje- te słowa z trudem przecisnęły mi się przez gardło. Czułam jak łzy cisną mi się do oczu, ale postanowiłam sobie, że nie będę płakać.
-Kataleja...-szepnął.-Moi pierwsi rodzice też nie żyją. Wiem co teraz czujesz.-oparł swoją głowę o moje ramie.
-Przepraszam. Nie chcę psuć nam nastroju, prze wspomnienia.
-Czasem warto się wyżalić.-powiedział spokojnie
-Dziekuję...
-Chodźmy już. Pewnie już na nas czekają.
-Dobrze.-przytaknęłam
-Mamy teraz dość dużo roboty w stadzie...-zaczął nowy temat, lecz zanim się obejrzeliśmy byliśmy na miejscu. Scott i Avyam byli już na miejscu.
-Wielkie wejście, hm?-zagadnęła Avyam
-Sorki za spóźnienie.-oznajmiłam
-Mieliśmy sporo do omówienia.
-Ważne, że jesteście.- odrzekł Scott.
-Mówiłeś coś, że macie dużo roboty w stadzie...
-Tak...zbliża się wojna...-odpowiedział Santino
***
Wyszło mi krótkie, ale pisane na szybko także mi wybaczcie.
Przepraszam, że nie komentuje zbytnio. Postaram się to zmienić.:3

Darkness is everywhere. We have to live in pain.

Through the fire and the flames
A sea of death drives men insane
We march the fight into the cold
This is as far as it will go
The Battle ends on top of here
this is where we conquer them
On blackout armed with our swords
This war is ours, yeah
this war is ours

Escape The Fate - This war is ours


Za ciemnością przyszła i jasność, która z lubością oświetliła drogę konającej. Ta czołgająca się niemal Postać w ostatnim tchnieniu złapała za wystający korzeń, dając w ziemię iskrę, która miała przerodzić swe mentalne istnienie w prawdziwe, choć okropne życie. Postać umarła, z chudymi, białymi palcami owiniętymi wokół jaśniejącej rośliny, z której gałązki wypłynęła magmowa posoka. Nowa przyszłość.

***
W pigułce:
Imię: Rdzavert
 Wiek: Miliony wiedźm widziały Magmowej oka błysk
Płeć: Wadera krwią i kością
Rasa: Volcan, wilki lawy
Narodzenie: Tego nawet ona nie wie
Partner: Któż pokocha olbrzymkę?
Potomstwo: Dziewictwa nie straciła i stracić nie pragnie
Stanowisko: Niegdyś Najwyższa, teraz na Łowcy stoi


Wadera nie jest powalająca, choć - patrząc na wielkość - rzeczywiście można tak stwierdzić. Brązowe futro od czasu do czasu przejaśnia się białym włosiem i płynną substancją, dotąd zwaną magmą. Wilkorka świeci pomarańczowymi oczyma, a w ziewnięciu ukazuje rząd ostrych kłów i niebieski, lodowato zimny jęzor. Mierzy sobie dwa metry osiemdziesiąt centymetrów wysokości ze łbem, w długości równe dwa metry z ogonem.
Wyjątkowo spokojna Wadera o nawyku patrzenia wszystkim w oczy z dumą i szyderstwem.
W zwykłej formie często bywa drętwa, tłumi pędzące emocje pod maską złośliwości i godności. Nie lubi nabawiać się znajomości, acz, gdy trzeba, zrobi wszystko dla swej wygranej.

Jednak ma ona jeszcze dwie, całkiem odmienne osobowości. Właśnie jedną z nich jest wilkołacka postać o skrzydłach, które rozpiętością sięgają do ośmiu metrów. Aksamitnie zaostrzona sylwetka, szczupłe ramiona i masywne dłonie i łapy pozwalają na swobodne poruszanie się wśród koron drzew, którymi Rdza nie gardzi nawet w swej drugiej postaci. Ciemna Likantropka posiada swego rodzaju oręż - długie pióra wystające zza dużych radarów, miecz o długim ostrzu oraz ozdoby, przewieszone przez szyję.
Charakter nie zmienia się, wciąż pozostaje w wersji wyjściowej.


W pewnych momentach może wejść w stan psychozy, wtedy jej masa pomniejsza się do bardziej wilczych rozmiarów, zarazem wydłuża się ogon i wydłużają pazury i same odnóża. Wyglądająca z tułowia niczym jaszczur, wywołuje strach u przeciwnika, najczęściej przez uśmiech psychopaty, odsłaniający całe szczęki i niebieski jęzor.
Tudzież Rdza zmienia się również z zachowania - zaczyna zbyt blisko podchodzić do poszczególnych osób i przyglądać im się ze szczególnym zainteresowaniem. Niebywały wizerunek pozwala na swawole nie tylko wzburzonemu psychicznie umysłowi, ale i chwostowi i całej reszcie.

Moce Verty objawiły się za czasów jej młodości. Pierwsza była przemiana. Dopiero później znalazła się zmiana miejsca za pomocą myśli. Wilkorka intensywnie myślała na temat jednego z wybranych pomieszczeń i nagle znajdowała się w nim, nawet jeśli była kilkaset kilometrów dalej. Jednak wszystko ma swoje granice i wady. Szybko się męczyła, a nawet jeśli jeszcze zdołała wykrzesać siły, przemieszczała się zaledwie do pokoju za ścianą. W końcu moc zanikła, a Wadera nie pragnęła jej rozbudzić.
Jest jeszcze tzw. furia, dzięki której uzyskiwała nadnaturalne zdolności fizyczne. Mogła w tym krótkim okresie pełni księżyca zabijać bez umiaru i biegać ile się dało. Nigdy nie potrafiła zrozumieć pożądania tej mocy.

Fizycznie również odziedziczyła od natury siłę i szybkość, co nierzadko wykorzystuje w bitwach i potyczkach. Bardzo lubi ten stan, gdy zwycięża, dlatego chętnie bierze udział w wojnach o teren czy władzę w watasze. 

And I started to hear it again
But this time it wasn't the end
And the room was so quiet, oh
And my heart is a hollow plain
For the devil to dance again
And the room was too quiet
Florence and The Machine - Breath of Life 
_______________________
Zastrzegam sobie prawo do zmiany lub usunięcia Karty Postaci. Jestem otwarta na wszelkie powiązania czy wątki. Stan psychozy pokaże się, gdy tylko skończę rysować. Żegnam.

29 cze 2013

Avyam Lunaris i Lilaira

Imię
Avyam Lunaris
Przezwiska
Ava, Luna, Aris, Avcia, Avi
Płeć
samica
Wiek
ok. 1,5 roku
Rasa
Naath
(osobnik tejże rasy rodzi się wraz z demonem. W każdej chwili jego ciało może być przejęte przez ciemną stronę)
Pochodzenie
nieznane
Partner i potomstwo
brak
Stanowisko
kadet łowcy
Magia
powietrze
Charakter
Typ małego łobuziaka. Rzadko bywa poważna, woli wygłupiać się. Praktycznie nigdy nie słucha się dorosłych, bo, jak twierdzi, jest już duża, by sama sobie poradzić. Często stara się udowodnić swoje racje innym, nawet jeśli inni się nie zgadzają z nią. Wkurzona potrafi być nieobliczalna, lecz zazwyczaj jest pozytywnie nastawiona do innych członków ,,rodzinnej" watahy.
Charakterystyczne cechy
ciemniejsza plama na ogonie, żółtawa sierść, intensywna zieleń oczu, kolczyki, obroża, czarne końcówki uszu
Historia
Połowę swego życia spędziła w Stipant Veritatis. Gdzie była wcześniej i co o jej historii wiadomo, tylko ona wie. Nie pamięta natomiast trzech pierwszych miesięcy życia na tym świecie.
Lubi
 robić figle, udowadniać swoje racje, zabawy (nawet jeśli jest już na nie za duża), Santino ♥
Nie lubi
 słuchać innych, brzydkiej pogody, pełni księżyca (wręcz jej się boi)
Ekwipunek
poza błyskotkami obroża i bransoleta z kraciastego materiału
Ciekawostki
 z czasem barwy jej sierści (wcześniej kremowa) i oczu (niebieskie) zmieniły się.
nadal nie wie o wewnętrznym demonie.


Imię
Lilaira
Płeć
samica
Wiek
nieznany
Rasa
demon
 Pochodzenie
Piekło
Partner i potomstwo
brak
Stanowisko
brak
Magia
śmierć
Charakter
Jest jak inne demony. Bezlitosna morderczyni - te miano najlepiej ją określa. Gdyby chciała, wszystkie wilki w promieniu trzydziestu kilometrów byłyby zabite. Jednak nie chce, bo po tym wyczynie musiałaby szukać ofiary do swoich tortur. Niecierpliwa, krwiożercza. Ma także dziwne poczucie humoru.
Charakterystyczne cechy
złote ślepia, bardzo szczupła talia, długie uszy, puszysta sierść wokół szyi, trzy bransolety na lewej, tylnej łapie, w prawym uchu złoty kolczyk
Historia
nikomu jej nie zdradzi
Lubi
czas Krwawego Księżyca, mord, tortury, przelewanie krwi, strach ofiar, samotność, patrzenie na śmierć ofiary
Nie lubi
słońce, litość, słodkie rzeczy, opór Avyam i jej mała bezmyślność, patrzenie na inne szczęście
Ekwipunek
poza błyskotkami zupełnie nic
Ciekawostki
przejmuje kontrolę nad ciałem Avyam w pełnie księżyca, jednak ostatnimi czasami praktycznie w ogóle.
im jej nosicielka jest silniejsza, Lilaira także. Właśnie z tego powodu zmienił się jej wygląd.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że się nie pogniewacie. Zmiana wyglądów postaci chyba nie będzie wam przeszkadzać...?

28 cze 2013

Blah, blah, blah - Stanowiska.

Pewnie niektórzy z was zauważyli, że zniknęły wasze imiona obok nazw stanowisk. Albowiem powiadam wam, jak to Venus wspomniała w notce organizacyjnej( Jakby nikt nie wiedział o którą chodzi to macie tu linka - > Wiosenno Letnie porządki watahowe. ) robimy " reset " Stanowisk, hierarchii, ramek etc. Mam nadzieje, że kumacie.
Zasada jest prosta, albo piszecie w starym KP nowe stanowiska i oznajmiacie o tym w komentarzu, albo piszecie nowe KP.  Proste? Proste.
Obowiązkowe dla wszystkich! 

P.s Jak tego nie zrobicie, to was Vencia pociacha piłą!xD
Demonek Saphirka pozdrawia!

...

Biorąc pod uwagę, to, że na wyjeżdżam najprawdopodobniej na całe wakacje i nie będę miała dostępu do neta. Więc uprzedzam, żę nie będę się udzielać. Chyba, że uda mi się od czasu do czasu wbić na flash'a u kolegi na laptopa.

Pozdrowionka
/Sashu

27 cze 2013

Przyjaciel czy wróg?

Wiatr zrywał z drzew zielone liście, pod jego siłą uginały się gałęzie nawet największych drzew. Przygnał z zachodu gęste, burzowe chmury, przytłaczające swym ogromem. Zasłoniły dotychczas błękitne niebo, przysłoniły złoto słońca. Zrobiło się ciemno. Nie minęło dużo czasu, aż z nieba lunął rzęsisty deszcz, tworząc kałuże i potoki w zagłębieniach. Okolica stopniowo zamieniała się w jedno wielkie bagno. Większość stworzeń ukryła się przed nawałnicą, jednak nie on. Xytherian wspinał się właśnie po kamieniach na górę wąwozu, którym dotychczas podążał, badając nowe tereny. Od czasu do czasu przystawał tylko, coby otrzepać swe przemoczone futro. Nawet, jeśli w kilka sekund później znów miało być zupełnie mokre, to tych parę chwil przynosiło widoczną ulgę. I brnął tak dalej, w górę i w górę, szukając wyjścia.
 - A niech to szlag! - Warknął, kiedy jedna z łap obślizgnęła mu się na śliskim kamieniu, i runął kilka poziomów niżej, prosto do kałuży błota. - Cholerny deszcz. - Uderzył łapą w podłoże, widocznie sfrustrowany, jednak podniósł się, i niezłomnie wytyczał trasę ku wolności.
W końcu udało mu się wdrapać na sam szczyt, gdzie kończyła się rozpadlina, a zaczynały zielone łąki i lasy. Oblizał się na samą myśl o zwierzynie łownej, która z pewnością musiała być na tych terenach obfita. Teraz tylko znaleźć miejsce, gdzie można tą zawieruchę przeczekać.
Spokojnym truchtem ponownie ruszył na przód, strzygąc postanowionymi na sztorc uszami. Wytrwale wypatrywał jakiegoś schronienia, aż w końcu na horyzoncie pojawiła się niewielka, lisia jama. Basior skinął do siebie łbem, i czym prędzej doń podążył. Rozkopał nieznacznie wejście, żeby móc się zmieścić, po czym wślizgnął się do środka i czekał.
Kim właściwie był? Szpiegiem? Delegatem z odległych krain? Nic z tych rzeczy! Po prostu samotny wilk, który przemierza terytoria różnych stad. Wędrował wraz z migrującymi stadami łosi. Gdzie były one, tam zjawiał się on. Gdy odchodziły - ruszał za nimi. Nigdzie zbyt długo nie grzał miejsca. Bywało, że odchodził później bądź wcześniej, ale nigdy nie zostawał na stałe. Co z resztą widać, skoro dotarł aż tu.
  W końcu pogoda się ustabilizowała, choć nad okolicą nadal wisiały szare chmury. Xytherian machnął na to łapą, wygrzebując się ze swojej tymczasowej siedziby. W końcu rozgoni je wiatr, nie ma więc się czym martwić. 
 - Leintel. - Wyrzucił nagle z siebie, spoglądając w niebo. Nagle w dół zapikował wielki orzeł, który następnie usiadł basiorowi na karku. - Mam nadzieję, że zbytnio nie zmokłeś.
Następnie obrał kierunek na zachód. Kiszki mu marsza grały, czyli już najwyższy czas coś zjeść, zaś z tego co zaobserwował jego skrzydlaty przyjaciel, w tamtą właśnie stronę podążały ostatnio stada łosi.A gdzie one, tam i on, jak to już było wspomniane.
Już od jakiegoś czasu obserwował konflikt między stadami Stipant Veritatis i Stipant Sverae (Sveare?). Na jakiś czas opuścił te tereny, żeby znowu teraz wrócić. Dawno nie widział terenów tak obfitych w zwierzynę jak te. Jednak to nie to teraz przykuło jedną uwagę, a właśnie te dwie watahy, które zaciekle ze sobą rywalizowały. Niewątpliwie skończy to się potyczką, i to wcale nie taką małą. Xytherian nie wiedział jeszcze, po której ze stron się wstawi, i czy w ogóle to zrobi, ale bitwy nie przegapi.
Jego uwagę w głównej mierze przyciągało Stipant Veritatis, bo mimo, że było ich mniej i byli zdecydowanie słabsi, to jednak kapitulować nie mieli zamiaru. Zdecydowanie więcej czasu spędzał jednak po stronie granicy Stipant Sverae, śledząc ich poczynania. Było coś w tych dwóch watahach, co w pewien sposób go pociągało.
  Teraz zapuścił się na tereny SV, chcąc zobaczyć jak sobie radzą przed bitwą. Widać bardzo się tym przejęli, bo już na wstępie ujrzał trenujące wilki. Biegł jednak w cieniu lasu, wiec on sam pozostawał niezauważalny i niewyczuwalny - deszcz zmył z niego wszystkie zapachy. Wtedy nieoczekiwanie usłyszał czyiś krzyk. Wiedział, co to znaczyło, więc odskoczył w bok. W miejscu, gdzie przed sekundą stał, wylądowała czarna wadera z bandażami na łapach.
 - Co tutaj robisz?! - Warknęła na Niego, groźnie szczerząc kły.
 - Chodzę, nie widać? - Odrzekł, przejeżdżając srebrnymi pazurami po gruncie. - To już mi spacerować nie wolno?
 - Znajdujesz się na... - Zaczęła ostrym, dumnym tonem, prostując się jak struna. On jednak postanowił jej przerwać w pół słowa.
 - Terenie watahy Stipant Veritatis, mam rację? - Zapytał uśmiechając się nikle, choć z wyższością. Wiedział to. O wszystkim wiedział. Znał atuty ich wszystkich, sprawne oko to on miał. Ale widocznie tylko wzbudził swoimi słowamy jej podejrzliwość, bo w momencie wróciła do postawy bojowej.
 - Szpieg! - Szczeknęła na powrót rzucając się na niego. Ponownie zrobił unik, ona jednak zgrabnie wylądowała na ziemi. - Walcz ze mną, ty tchórzu! - Warknęła poirytowana.
 - Ja dziewczyn nie biję. - Wzbraniał się wciąż, bacznie ilustrując ją wzrokiem dwu kolorowych ślepi. - Chyba, że się mylę, i wcale samicą nie jesteś. 
 - Ty... jak śmiesz?!
Po tych słowach znów przystąpiła do ataku, tym razem celnie trafiając w Xytheriana, tym samym powalając go na ziemię. On jednak czekał n ten ruch, po przekręcił się, i teraz to ona była na dole, a on na górze.
 - Dobre ruchy, ale za wolne. - Mruknął, po czym, zeskoczył z niej, lądując jakiś metr dalej. - Wkrótce wojna, radze Ci się przygotować, mała.
 - Nie mów do mnie mała! - Krzyknęła za nim, i nuż chciała się wrzucić w pogoń, ale jego juz nie było. - Gdzie jesteś, tchórzu?! Wracaj i walcz!
Jej głos rozszedł się jednak echem wśród pustego lasu.
 __________________________________________________________________________
Ową waderą jest oczywiście Nera. Nie wiem, czy dobrze opisałam Twój charakter, ale niech już będzie.
Moja pierwsza notka, za ewentualne błędy przepraszam. I niech mi ktoś powie, to jest Stipant Sverae czy Svare? Bo już się pogubiłam w kontekście.
 ~Xytherian

*patrzy się znacząco na Nerę*

Mam nadzieję, że długo nie muszę czekać, aż TAMTO skończysz. Jak nie... to ci nogi z tyłka pourywam!
Gdzie jest notka, pewnie się zastanawiacie. Otóż mam ją w głowie. Jak szybko się pojawi, to zależy od moich chęci i... weny do pisania. *ta, Avyam jest leniwa*
Zamiast komputerowego ryska macie tutaj Avyam w tradycyjnej wersji oraz w młodzieńczym wieku. I tak lepiej wygląda w realu, ale niestety nie mam skanera i musiałam się zadowolić aparatem komórkowym. Dobra, kończę swój ,,wywód", zanim palnę coś głupiego. *Avymci odbija nieco*
Oto on:

26 cze 2013

Xytherian


Imię 
 Xytherian. Mówi Ci to coś? Nie? To dobrze. Tak właśnie miało być. Nikt nie powinien znać jego prawdziwego, pierwotnego miana, nawet on sam. Dlatego zapomniał. Zapomniał i przybrał inne. Tak już zostało do dziś, obnosi się właśnie tym imieniem.

Nazwisko
 Soudwave. Xytherian Soudvawe. Brzmi niezwykle, nieprawdaż? Z takim nazwiskiem z pewnością jeszcze się nie zetknąłeś. Po prawdzie, rzadko podpisuje się również nim - po prostu figuruje zaraz za jego imieniem, jako zbędny dodatek. Ale jest. Niezwykłe. Inne. Tworzące jakąś wspólną całość, nadające mu osobowości.

Wiek
 Dorosły. Po prostu. To powinno Ci wystarczyć, bo nikomu, a już szczególnie nieznajomym, nie podaje swego dokładnego wieku twierdząc, że to przecież "Tylko liczby.". Zatem nie dopytuj, nie dociekaj. Może kiedyś Ci powie.

Płeć
 Żartujesz sobie?! jakoby nie był prawdziwym samcem, to mnie kaktus na dłoni wyrośnie! I to taki pustynny, ty niedowiarku. I nie waż się zaglądać tu i ówdzie, masz całkowitą gwarancję że to basior. I nie waż się nigdy zaprzeczać bądź wątpić, gdyż kły ma ON na prawdę bardzo ostre...

Magia
 
W głównej mierze włada magią powietrza, choć za młody opanowywał wiele taktyk. Ta jednak najbardziej zapadła mu w głowie, i wykorzystuje tylko tą. No, ma też swoją słodko - gorzką tajemnicę, ale cii - nikomu o tym ani słowa!

Stanowisko
 Po pierwsze i najważniejsze - wojownik. W tym jest na prawdę dobry, to chciał robić całe życie, już jako szczeniak. Treningi, szkolenia, wie o tym wszystko. A co za tym idzie, mógłby również przygotowywać szczenięta do tegoż zawodu. A oprócz tego? Medyk. Matka dawniej uczyła go tej specjalizacji, zna się na tym jak mało kto, choć niezbyt kręci go grzebanie się przy chorych. A nie jest on miłym lekarzem po studiach z pediatrii, oj nie...

Hierarchia
 Chwilowo brak, bo i tak żadnego nie dostanie. Z powodu braku zaufania względem jego osoby, hmph. A oprócz tego jest leniwy jeśli chodzi o sprawowanie władzy, a posiadanie wyższej pozycji stadnej z tym właśnie obowiązkiem się wiąże. Zatem po prostu nic. Pozostanie sobie wesołą szarą myszką. Albo raczej szczurem....

Partnerka
 Ha, dobre sobie, śmieszny żart! Żadna by z nim nie wytrzymała długo, nawet, gdyby byłby już nieco zdeterminowany co do związku. Ale tak jeszcze nigdy nie było. Oprócz tego jednego razu, ale to nie ważne. Nie ma czasu ani chęci na wiązanie się w pary, o. I przy tym zostańmy.

Potomstwo
 Skoro nie ma partnerki, której mówiłby codziennie "Oh, ależ jesteś piękna!", dwukropek gwizdka trzy wykrzykniki, to na dzieciaki też nie ma szans. Poza tym, on nie poradzi sobie w roli ojca. Nie jest odpowiedzialny, i nie ma umiejętności obchodzenia się z młodymi. Więc - przepraszamy, abonament czasowo (na zawsze) niedostępny. 

Charakter
 Jest typem samotnika. Snuje się jak cień po okolicy, oczywiście, nieznanej i cudzej, bo jak opis wskazuje, nie należy do żadnej watahy. SAMOTNY SAMOTNIK. Jest raczej mało rozmowny, a jesli już raczy się odezwać, to ciężko złapać z nim wspólny język, jakiś kontakt. Zaprzyjaźnienie się czy chociaż zakolegowanie graniczy z cudem. Jest uczulony na osoby aroganckie, których z całego serca nienawidzi. Gdyby mógł, pozbyłby się ich, gdyby tylko miał okazję.
Na ogół nie jest agresywny, bo szkoda jego czasu na jakiś rozbłeblanych półgłówków, ale walki sobie nie odpuści. Bywa że i on atakuje pierwszy kiedy ktoś działa mu na nerwy, lub jest nie w sosie. Jednak takie sytuacje są doprawdy rzadkie, i zdarzają się sporadycznie, jeśli w ogóle. Nie lubi tłumu, w których czuje się niezręcznie, ale nigdy tego nie pokazuje. Ma tak zwaną "Kamienną twarz". Emocje nie ulatują z niego prawie wcale, a jeśli już, to tylko złość. Uśmiechu u niego nie zobaczysz, chyba ze jesteś z gatunku debila i masz jakąś wpadkę - wtedy możesz usłyszeć nawet jego cichy śmiech. Czy jest wredny? Większość uważa że tak, bo to prawda. Działa większości społeczeństwa na nerwy, już samą swoją obecnością. Jest bezczelny i odpychajacy, ma zdanie innych głęboko w.... no. Sami wiecie.  Ale jak każdy, ma też i drugie dno, gdzie kryje się wierny i przyajcielski wilk, który jest w stanie poświęcić się dla rodziny, przyajciół i stada. Tylko pytanie, jak to odkryć? Będzie ciężko.
Bardzo ciężko.

Historia
 Jest długa i bardzo nudna, bo pełna zwrotów akcji, pościgów, wybuchów i strzałów. Nie, ona po prostu nie nadaje się do opowiedzenia pierwszemu lepszemu z brzegu. Ba, nawet on sam jej już dobrze nie pamięta, całą przeszłość postanowił wyrzucić do śmietnika. Jego dziejów nawet siłą z niego nie wyciągniesz, nawet nie próbuj.

Ekwipunek
 Kilka całkiem bezużytecznych dupereli, które nie są mu do szczęścia potrzebne. Nosi je w podręcznej torbie, prawdopodobnie wykonanej ze zwierzęcych skór, i nikomu nie pokazuje. Skoro takie nieważne, do po co je ukrywa? A kij go wie.

25 cze 2013

RPG

Tak więc na flash chacie było RPG. 4 osoby wtedy obecne, wiedzą co się stało, a dokładniej co ja zrobiłam Saph xD Także tego, chcę wam pokazać teraz efekty mojej "ciężkiej pracy" i ten oto rysunek. Oczywiście - Venus, twojego pomysłu nie traktowałam jako żartu, więc ty też tam jesteś :3 Ja uważam, że wyszło mi fajnie, a wam? Szczególnie wściekła Saph xD Chyba zrobię o tym animację... Podobno ma się to pojawić w brudnopisie SV, więc tam reszta dowie się, o co chodzi, tak więc, wrzucam rysunek:
Samo patrzenie na to mnie dobija xD Biedna Venus, jak ty z nami wytrzymujesz... 

Wiosenno - letnie porządki watahowe

No więc, jak widać zmieniłam wystrój bloga na mniej mHroczny, ponury. Ogólnie, zniknęła przygnębiająca i wszechobecna czerń, która zastąpiona została niebieskim. Biała czcionka również przeszła zmianę, teraz jest lekko fioletowa. Zmieniłam też rozmiar tekstu w bocznym menu i w zakładkach, coby nie zajmować aż tak dużej części bloga. W planach mam też kilka innych, myślę, przydatnych i fajnych nowości, które, miejmy nadzieję, Wam się spodobają.
   Druga sprawa, to reset. Niezbyt jasno opisane, prawda? Otóż resetuję wszystkie Nasze ramki etc. Nieaktywne stada usuwamy z sojuszów, zawieramy nowe- to już pozostawiam  Waszych łapkach, kochani. Oprócz tego, wymazuję całą hierarchię. Napiszę ją zupełnie od nowa, kilka rzeczy pozmieniam, żeby było bardziej czytelnie. Waszym zadaniem będzie wybranie sobie pozycji w stadzie od nowa. Czyli możecie raz jeszcze zastanowić się nad swoją posadą, z której jako - tako postarajcie się wywiązywać. Zawarcie kilku zdań o polowaniu, patrolowaniu, zaznaczaniu terenu, treningu do walki czy szpiegowaniu na prawdę nie jest aż tak problematyczne. Szczenięta mogą wybrać sobie posady również, jednak uczniów. Zatem potrzebujemy również nauczycieli! W Regulaminie również może zajść kilka zmian, wiec jeśli możecie, zapoznajcie się z nim ;) Zapisy prawdopodobnie również trochę się pozmieniają, wiec bądźcie na bieżąco.
    Co do zmiany innych ramek, nie martwcie się o swoje plusy - zostaną, więc spokojne Wasze główeczki, zasługi nie znikną. Także pozycje w Radzie Stada nie ulegną zmianie. Trzeba wymazać kilka osób nieaktywnych, tych, które odeszły bądź zostały wygnane. Robimy porządki, innymi słowy.
RAMKI MOI DRODZY!
Niech ktoś zajmie się ramkami na bloga - ja chwilowo nie mogę, programy nawalają, a za aktualnie zakichana, kaszlę, i Bóg wie, co jeszcze. Więc powierzam to zadanie Wam. Za komplet ramek oczywiście dostaniecie plusy, ale ile, to już zależy od Saphiry, na której opinię czekem.
   Wojna kochani, WOJNA! Już właściwie trwa, trzeba tylko odpowiednio pokierować rozgrywką i już rzucimy się w wir walki. Każdy dorosły wilk zobowiązany jest walczyć, szczenięta nie powinny, ale jeśli któreś będzie na tyle sprytne i odważne, żeby wymknąć się z zabezpieczonej placówki, to przecież nikt go za łapkę odprowadzał nie będzie - chyba xp Ale wszystko na własną odpowiedzialność!
    To chyba wszystko, co chciałam w tej notce wspomnieć. Nie wiem, czy wyrobię się w dwa dni czy w tydzień. To wszystko zależy, czy Saph mi pomoże i oczywiście - czy WY mi pomożecie
Wyrażajcie swoją opinię w komentarzach, propozycje również mile widziane.

Do usłyszenia ;)
~Emerytowana Alfa Venus

".. Zostanie pogrzebana żywcem. " cz. 1

" Everyday we've all been led astray
It's hard to be lucky in love. "

Śmierć nie będzie Ci straszna. Wręcz uznasz ją za przyjaciela, na którego czekasz. Kiedy nadejdzie czas, Ona wyciągnie do Ciebie kościstą dłoń, a ty chwycisz ją ze szczęściem, że w końcu po tylu latach rozłąki się spotkacie. Tak będzie wyglądać kres życia ziemskiego, a początek wicznego. Lecz nie wszyscy są zdani na taką łaskę.

*
*    *
- Saphira.. Saphira.. Saphira, wstawaj do cholery!
Otworzyłam szeroko oczy czując poszturchiwanie i słysząc krzyk. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy był czarno-czerwony pysk i dwoje krwawych oczu z pionowymi źrenicami. Scythe stałam przede mną jak gdyby nigdy nic i gapiła się w moje oczy tym morderczym spojrzeniem.
- Ile można spać? - spytała warcząc jak to ona. - Nie dość się na spałaś?
Westchnęłam kładąc z powrotem pysk na łapach. Przyjrzałam się jej dokładnie. Wyglądała dziwnie. Była jakby przemęczona, co nie zdarzało się często.
- A Tobie co? - spytałam zdziwiona.
Scythe warknęła cicho pod nosem i odwróciła się tyłem do mnie. Gdyby była materialna, oberwałabym jej ogonem w pysk. Usłyszałam chrzęst metalu i spojrzałam na swoją szyję. Wokół niej była zawiązana, niewidoczna dla innych szara obroża z kolcami i przyczepionym do niej jednym końcem łańcucha. Druga taka sama, była na szyji Scythe i to do niej był przyczepiony drugi koniec. Łańcuch łatwo zerwać prawda? Tylko, że widoczny był kawałek łańcucha z czego dalsza część szła od jej obroży aż do serca i u demona tak samo. Zniszczenie go, groziło śmiercią oby dwóch stron.
Powoli wstałam widząc dziwne zachowanie Scythe i stanęłam obok niej. Demonica patrzyła przed siebie, prosto w las.
- Scythe? Co jest grane? Widzę przecież. - burknęłam.
Przeniosła na mnie wzrok. Westchnęła tylko i powoli ruszyła przed siebie.
- Chodź. - warknęła zimno. - Nie mam czasu na kłócenie się z Tobą o to, czy chcesz iść, czy nie chcesz, bo mnie to naprawdę nie interesuję, Saph. Więc rusz swój zadek.
Jak zwykle szczerza do bólu, pomyślałam sobie i posłusznie poszłam za nią.
Truchtałyśmy przez las w milczeniu, a Scythe z minuty na minuty robiłą się coraz bardziej nerwowa. W końcu nie wytrzymałam i stanęłam w miejscu, przez co ona nie mogłą dalej pójść.
- A teraz mi wyjaśnij, gdzie ty mnie do cholery prowadzisz? - warknęłam jeżąc się.
- Do Dark Roses Garden, a gdzie indziej? - prychnęła kręcąc głową z politowaniem.
- Na pytanie, nie odpowiada się pytaniem.
- Masz zamiar mnie uczyć jak być grzeczną? - zaszydziła marszcząc brwi. Wybuchnęła śmiechem.
Warknęłam i trzepnęłam ją łapą, ale ona tylko przez nią przeniknęła.
- Zapomniałaś, że jestem niematerialna?
- Nie. Ale po prostu mnie wkurzasz! - usiadłam na zadzie poruszając ogonem po ziemi.
- Czego siedzisz? Chodź no! - zaczeła klnąć pod nosem.
- Gadaj po co tam idziemy! - wbiłam pazury w ziemię.
Scythe aż padła na brzuch zażenowana. Jej wielki ogon i skrzydła poruszyły się.
- Chce Ci coś pokazać. Możesz mnie choć raz posłuchać?
Stuliłam uszy spuszczając głowę. Posłuchać demona? Nie. To nie w moim stylu. A może.. Co szkodzi spróbować?
- Dobra. Ale jeśli cokolwiek kombinujesz. - zagroziłam.
- Tak, tak. - prychnęła i puściłyśmy się biegiem przez las.

Dotarcie do Dark Roses Garden zajęło nam sporo czasu. Scythe była bardzo skupiona, a mnie to z dziwnego powodu drażniło. Zatrzymaliśmy się na środku. Stała tyłem do mnie ze spuszczoną głową.
- Dobra, Scythe. Po co mnie tu przyprowadziłaś? - spytałam tracąc powoli cierpliwość.
Nie odpowiedziała. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Nie rozumiałam z tego nic. Jej zachowanie było nienormalne!
- Scythe, do cholery! Odpowiedz!
W końcu uniosła lekko łeb nadal się nie odwracając.
- Czujesz...? - spytała cicho, dziwnym głosem.
- Co, czuję?
W końcu się do mnie odwróciła. Wrzasnęłam przerażona i aż się cofnęłam. Na pysku Scythe widniał szyderczy uśmiech, ale to co się działo na nim, było okropne. Z oczu, nosa i gardła wypływała jej krw sprawiając wrażenie, że dopiero co wstała z grobu po wielkiej i krwawej bitwie. Zaczęła się śmiać.
- Czujesz smród rozkłądających się ciał?! Czujesz woń śmierci?! Tutaj cała ta twoja wataszka zostanie pogrzebana żywcem!!!

Czego dowie się Saphira? Czemu Scythe się tak zachowuje?
Kto wygra bitwę? Czy śmierć na nas czeka?!
Dowiecie się tego w kolejnej notce.; D
_______________________________________
Czy czymś się naraziłam? Czy zostałam nagle zignorowana przez wszystkich...?
Ilekroć patrze na notki, to wszędzie komentarze.. A moje świecą pustkami.
Beznadzieja. Szczególnie to, że chyba straciłam poczucie, że jednak komuś się podobają..
* Żalenie się zawsze spoko. Gratuluję Saph. Zraziłaś do siebie watahę. Tylko TY tak potrafisz. ~wewnętrzne Ja.*
; _ ;

Tajemnice i moja mina "WTF"

Tak, chwilowo wracam. Nie ostatecznie, bo nadal mam dość napiętą sytuację rodzinną, ale za to mamy już właściwie wakacje, więc znalazłam czas. Alfą nadal pozostaje Saphira, która z tego co widzę radzi sobie bardzo dobrze. No ale, postanowiłam w końcu napisać jakąś notkę. Jakąkolwiek. O, i pamiętajmy, że zmiany w hierarchii nie zaszły jeszcze w fabule - czyli tak jakby Venus nadal jest alfą, co się diametralnie zmieni. W przyszłej notce.
*~*~*~*~*~*~*

Tego się można było spodziewać. Byłam tak cholernie głupia, myśląc, że moja siostra zaatakuje bezpośrednio. W takim starciu straciłaby zbyt wielu wojowników na raz, nawet jeśli są oni doskonale wyszkoleni. Próbuje nas stopniowo wybić, jak szkodniki, zmęczyć nas, osłabić, żeby w odpowiednim momencie uderzyć i... zmieść nas z powierzchni ziemi. Ale nie. Jak się tak łatwo nie poddam!
 - Wychodzę. - Rzuciałm krótkie i treściwe słowo na odchodne, znikając gdzieś za zakrętem w jaskini.
 - Czekaj, gdzie? - Zapytała Vitani spoglądajac na mnie ukradkiem.
 - Jeszcze nie wiem. Wy się stąd POD ŻADNYM POZOREM nie ruszajcie. To jest ROZKAZ, zrozumiano? - Byłam tego dnia wyjątkowo nerwowa.
 - A - ale... - Zaczęła Fire, jednak spiorunowałam ją spojrzeniem.
 - Bez dyskusji. Jak mnie nie będzie, Saphira tutaj rządzi. Jakiś sprzeciw? Nie? To dobrze. - Mruknęłam a następnie całkiem zniknęłam z oczu zdziwionym wilkom.

Nadal biłam się z myślami. Walka miała odbyć się jutro, ale to zbyt proste. ONA nigdy nie działała tak... precyzyjnie. Zawsze atakowała w tedy, gdy najmniej się tego spodziewałam. Zawsze była przede mną o krok, a to jednak mnie ojciec wybrał. Czy to przez uczucie zazdrości stała się taka... zła? Podła? Okrutna? Nie wiem. Może. Mam nadzieję, że po tym wszystkim jakoś udami się przywrócić ją na dawną ścieżkę. Że znów będziemy siostrami, a nie wrogami, przeciwniczkami.
Kiedy uznałam, że jestem już w wystarczająco ustronnym miejscu, przystanęłam. Rozejrzałam się dookoła, upewniając się, że nikt mnie nie obserwuje, po czym skupiłam się, i zamknęłam oczy.
 - Sikha era mathrbasa. - Mruknęłam, a przede mnie wystrzeliły języki ognia, które skutecznie kontrolowałam. Kiedy w końcu otworzyłam ślepia, zniknęły równie szybko, jak się pojawiły.
Trenowałam od tygodni, starając się osiągnąć wyższy poziom, ale nadal byłam niespokojna. Cały czas walczyłam sama ze sobą; powiedzieć im, nie powiedzieć? Pokazać, nie pokazać? Za każdym razem rezygnowałam. Tajemnica mojego rodu, której miałam strzec, nie zdradzać nikomu. Ale stado, to moja rodzina. Niech moc dostanie się w ich łapy, a nie w mojej siostry.
 - Cholera jasna! -warknęłam obnażając kły, i uderzyłam łapą o ziemię. - Weź dupę w troki ty rozleniwiona kupo futra. Możesz im zaufać.
Szkoda tylko, że zdałam sobie z tego sprawę tak późno. Walka miała być jutro, ale znając Sunev, nie będzie trzymała się planu.

Podreptałam do domu, gdzie powitali mnie nadal zdziwieni członkowie stada.
 - Długo się spierałam, czy wyjawić wam długo skrywaną tajemnicę mojego rodu, czy nie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że mogę wam zaufać. Późno, może nawet zbyt późno. - Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową.
 - Venus, o co chodzi? - Zapytała zbulwersowana Saphira, unosząc brwi do góry.
 - Starożytne zwoje. To dzięki nim umiem to wszystko. Kiedyś powierzono mi je, bym ich strzegła. Dzisiaj chcę się nimi z wami podzielić. Wiem, że nie ma już czasu, by opanować całej zawartej w nich wiedzy, ale przynajmniej część.
Podeszłam do jednej ze ścian, wypowiedziałam tajemniczą formułkę, a ta rozsunęła się, przy akompaniamencie odgłosów zaskoczonych członków stada. Weszłam do środka, zaklęciem zapaliłam pochodnie przy prowadzących w dół krętych schodach, i skierowałam się nimi.
 - No chodźcie. - Zawołałam wszystkich, odwracając się.
Następnie ruszyłam na przód, schodząc coraz niżej i niżej po kamiennych stopniach, aż w kończ stanęłam na środku olbrzymiej sali wypełnionej po brzegi zwojami. Zaraz za mną przybyła grupa zafascynowanych wilków.
- Moja "Światynia Wiedzy".
- Cz - czemu nie powiedziałaś nam wcześniej?
- Nie miałam odwagi. Teraz jest już za późno, ale może opanujecie choć część starych formułek.
Zaczęłam chodzić od regału do regału, wyciągając odpowiednie zwoje, które stopniowo otrzymywały wilki. Władające wodą, ogniem, lodem, naturą, życiem, śmiercią, światłem... Każdy otrzymał jeden, na którym zapisane były starożytne formuły zaklęć.
 - Tak, pewnie teraz ciśnie wam się pytanie "Co to niby ma być?". Na każdym z tych "świstków zżółkłego papieru" zapisane są zaklęcia dotyczące danego żywiołu, gatunku magii. Wiem, że to jest dla was wielkie zaskoczenie. Przepraszam, że zasypuję was tym tak bez ostrzeżenia, ale... Nie. Nie ma nic na moje usprawiedliwienie. cholera, jestem nieodpowiedzialna!
 - Venus nie mów tak... - Zaczęła Nera.
 - Z resztą, to nieistotne. Poznaliście mój rodzinny sekret. Zaufałam wam. Nie zawiedźcie mnie...

*~*~*~*~*~*~*
Jak to jutro przeczytam, to pewnie będzie się śmiać i płakać jednocześnie, bo to jest tak bez sensu... No ale dobra. Obiecałam wam notkę, potem dwie, muszę się wywiązać, jakkolwiek beznadziejne te notki będą. Pewnie coś przeoczyłam, bo jestem zupełnie nie w temacie, ale musicie mi to wybaczyć. No to co? Do zwoi, i wkuwać moi drodzy!
A mnie możecie na miejscu zabić. Zezwalam.

24 cze 2013

Dzieciństwo

" As I sing to help the tears go away
Then I remember the pledge you made to me. "

Na świecie istnieją tacy, których śmierć naznaczyła swoim znakiem. Jest ich niewielu, lecz są niezwykle potężni. Nie mogę zginąć chodź by nie wiadomo jak się starali. Nie zestarzeją się - są zawieszeni w czasie. Klątwa śmierci będzie ich trzymac przy życiu, a oni będą patrzeć jak świat się zmienia - na lepsze lub gorsze, dopóki śmierć nie zdecyduję inaczej. Nawet demony doświadczają tego losu. Jeśli śmierć okryje Cię swoimi czarnymi skrzydłami,
Już nie uciekniesz.

*
*    *
Znowu nie mogłam spać. Kolejna noc, dla niektórych może i ostatnia mijała dziwnie spokojnie. Jeden dzień. Został tylko jeden dzień do walki.
Westchnęłam głęboko i spojrzałam na śpiącą niedaleko mnie Deyane, a potem na reszte członków watahy. Kto zginie? Nie ma walki bez ofiar i dobrze o tym wiesz.
Stuliłam uszy i ponownie położyłam pysk na łapach. Widząc coraz bardziej intensywny błysk krwawego księżyca wiedziałam, że będzie bardzo trudno. To nie będzie walka taka, jak z tymi trzema wilkami, o nie.
To miało być coś znacznie gorszego. Bardziej krwawego i dla niektórych morderczego.
Ponownie zamknęłam oczy pozwalając swojemu umysłowi opaśc w bezdenną pustkę, zwaną potocznie snem.

*
*    *
Czarny cień sunął pomiędzy drzewami szybko, a zarazem zwinnie omijając każdą przeszkodę. Nie zatrzymywał się, ani nie zwalniał. Za to wyglądał, jakby czegoś szukał. Basior w końcu zwolnił i szedł teraz wolno patrząc po ziemi i węsząc. Widać, że czegoś szukał. Nie byle czego. Przed kilkoma minutami z "nieba" niedaleko tego miejsca spadło coś dziwnego. Czerwona gwiazda. Tak to przynajmniej wyglądało. Wilk miał na imię Araksjel i był alphą watahy zamieszkującej te tereny - Herd of Blood Moon.
Przesunął nosem blisko ziemi i rozejrzał się. Wtem zobaczył. Krwawy błysk w trawie niedaleko. Od razu tam podszedł i przyjrzał się czerwono-czarnemu kryształowi zawieszonemu na srebrnym łańcuszku.
- Amulet? - samiec uniósł brew do góry z niedowierzaniem.
Wziął w pysk łańcuszek i spojrzał za siebie.
- Dam go Selene. - szepnął do siebie i puścił się biegiem w stronę jaskini.

(...)
Promienie słońca wpadały do jaskini i prześlizgując się po podłodzę padały na biały kłębek futra, skulony na posłaniu z mchu. Wilczyca imieniem Selene wpatrywała się w coś pomiędzy swoimi łapami. Szara kuleczka unosiła się co chwilka i cicho skomliła na co matka się uśmiechała.
- Moja mała córeczka. - szepnęła cicho i liznęła malucha w grzbiet.
W wejściu stanął Araksjel. Spojrzał na wilczycę ze zdziwieniem.
- Kochanie? - spytał podchodząc. - Co się... - znieruchomiał.
Jego wzrok utkwił w szczeniaku. Kryształ wypadł mu z pyska, a on podszedł do ukochanej. Położył się przed nią i wbił wzrok w dziecko.
- To.. To.. jest..? - spytał drżącym głosem.
- Tak. - szepnęła pełna dumy. - To jest nasza córeczka.
Samiczka przekręciła się na grzbiet rozciągając. Z jej małych, miękkich łapek wystawały krótkie pazurki, a małe kiełki lśniły mleczną bielą. Ojciec przysunał łeb do niej i potarłnosem o jej brzuch na co mała zaskomliła.
- Jest taka piękna.. Jak ją nazwiemy? - spytał cicho.
- Saphira... Niech będzie mieć na imię Saphira.. - Selene znów liznęła dziecko.
(...)
Samiec złapał w zęby łańcuszek i wrócił znowu do rodziny.
- Mam coś dla małej. - szepnął.
Zamachał delikatnie amuletem nad Saphirą. Po chwili naszyjnik został umieszczony na jej szyji...
(...)
Kryształ zalśnił dziwną barwą i po chwili po prostu wsiąkłw serce małej. Ta otworzyła szeroko oczy i wydała z siebie coś pomiędzy krzykiem, a jękiem. Fioletowe ślepka straciły swój piękny kolor, który zastąpiła krwawa czerwień, a okrągłe źrenice zwęziły się do pionowych. Lśniące futro straciło swoją szarą barwę zastąpiając ją zimną czernią z również podobnymi do koloru oczu znakami. Mała obnażyła kły i skoczyła ku matce, chcąc ją zabić.

_________________________________________________________
Tak wiem, nudne i bezsensu.
Ej no ludzie! Co was tak zamula ostatnio?; C

Herd Loverde - część 3.

 Uniosłam lewą łapę, pokazując wewnętrzną jej stronę do światła. Na niej widniało znamię, który miałam od urodzenia. Znak mojej rodzimej watahy. Ponoć dziedzictwo...
 Eh, kogo się oszukuję? Moja wataha nie istnieje, inne stado zmiotło ją z powierzchni ziemi. Gdy wyszłam ze "schronu"(jak się u nas potocznie mówiło, dobrze ukrytą, głęboką jaskinię, w razie zagrożenia), już nikogo nie było... Oczywiście nie licząc wokół licznych trupów. Okazałam się tchórzem. Zamiast sprawdzić, czy ktoś jest jeszcze przy życiu, uciekłam. Nie miałam celu, ale miałam dwa skrajne uczucia: jedno pchało mnie w stronę Nieznanego, a to drugie nakazało zostać. Jak łatwo było się spodziewać, poszłam za pierwszym.  Nie miałam pojęcia, czy robię dobrze. Byłam wtedy jeszcze szczeniakiem. Jednak słońce świeciło tam, w kierunku nieznanych mi lasów...
  Słońce. Wierzyłam w dzieciństwie nieświadomie, że jest dla mnie jak patron. Może poniekąd jest to prawda. Słońce mentorem. Może, gdybym w pewnym czasie nie zwątpiła w Słońce, to wtedy Goldenmoon by mnie nie opętała? Może, tego nie wiem. Ale w końcu to nie ma zbytniego znaczenia. Za niedługo umrę. Umrą i moi najbliżsi. Zostaną po nas tylko trupy.
  Wciąż wpatrywałam się w owy znak na łapie. Wnet przypomniała się mi piosenka, która śpiewała mi moja mama przed snem. Kiedy Santino miał koszmary nocne, jak był jeszcze mały, śpiewałam mu tę samą kołysankę. Zaczęłam cicho śpiewać, a tekst ledwie był słyszany:

 "W oddali łąki, wejdźcie do łóżka,
Czeka tam na cię z trawy poduszka. 
Skłoń na niej głowę, oczęta zmruż,
Rankiem cię zbudzi słońce, twój stróż"
("Igrzyska śmierci" / "Kosogłos", Suzanne Collins)

Nim zaśpiewałam pierwszy dźwięk refrenu, przeszkodził mi Hisoko.
-Może to głupie pytanie. Czy Ty... Jesteś jedną z rodu Loverdów? Albo ich znasz?-zapytał. W głosie była bardzo słabo słyszana nuta nadziei, stłumiona niepewnością i chłodnością w wypowiedzi.  Spojrzałam na niego zaskoczona. Wtedy gdy zaczęłam nucić, zapomniałam, że nie jestem sama. Teraz się zorientowałam. Powiedzieć mu prawdę? Ale, czy wtedy nie będzie próbował mnie zabić? Cóż, chyba lepiej umrzeć taką śmiercią, niż męczyć się godzinami, może nawet i dniami na torturach. Nie mam na co liczyć, jeżeli chodzi o poświęcenie dla stada życia. Szkoda.
  Spojrzałam na niego z lekką podejrzliwością. 
-Tak, pochodzę z rodu Loverdów. Jestem Terra Loverde, a raczej Terrana. Imię po prababci. Cóż, jak to mówią, "bo najważniejsza w rodzinie jest tradycja"- gdybym powiedziała to w innych okolicznościach, pewnie zaczęłabym się śmiać. Imię po prababci-brzmi niewinne. Dopóki nie odkryje się, kim była i jakie skutki przyniosła za swoich rządów. Terrana słynęła z tego (i nie tylko), że zabijała z zimną krwią. Nienawidziłam tego imienia, bo zawsze znalazłby się wilk, o którym wiedział coś-niecoś o niej. W skutek tego  nie dawano mi normalnie żyć z obawy nad swoim życiem. Gdyby ktoś naprawdę poznał całe moje życie od dechy do dechy (i mojej rodziny), wnet nigdy by nie powiedział ostatnich dwóch liter mojego prawdziwego   imienia... I nie zdziwiłby się, gdyby inny wilk, który by powiedział "Terrana"  bez zastanowienia mogłabym go rozszarpać.
-Aha. A więc witaj panienko Loverde - powiedział przyjaźnie.
  Czyżby to nie jest jakiś żart? Panienka? Na twarzy basiora zaczęłam szukać oznak czegoś, co by przypominało sarkazm, ironię, lecz nic takiego nie było. Co mu się stało? Przecież, odkąd go poznałam był jakby znudzony i odpowiadał na "odwal się". 
-Wychodzi na to, że nie ma na co czekać. Hisoko ? -tu wilczyca spojrzała na niego wymownym spojrzeniem. Oczywiście mi nic nie mówiło.
-Dobrze.-powiedział basior, a następnie skierował swoje spojrzenie na mnie.  - Należą  Ci się wyjaśnienia. Nie jesteśmy do końca z watach Stipant Fide i Stipant Verum. Prawowita nazwa watahy do której należę to Herd Beliderde a ona do Herd Verityerde. Twoja wataha to Herd Loverde.-na dowód tego pokazali swoje znamiona. Były podobne, ale miało się wrażenie, że to są jakieś odłamki. Razem te trzy części tworzyły całość. Z trudem mogłam logicznie myśleć, po tak gwałtownym zwrocie akcji. Herd Balidere, Verityede i Loverde. Wszystko się zgadzało. Trzy córki z pewnego stada rozdzieliły się. Obiecały sobie, że zawsze sobie pomogą i ich następne pokolenia. Stworzyły surowy regulamin, który z drobnymi zmianami jest aktualny do dziś. One dały początek naszych rodów. Wataha, do której należał Hisoko, stworzycielka stada słynęła z tego, że nigdy się nie poddawała (wilczyca dużej wiary), wataha Voluorie- z prawdy, a moja, jak łatwo się domyśleć-z miłości. Ponoć każdego przyjmowali z otwartymi łapami, pomagali w potrzebie... szkoda, że nie żyłam w tych czasach, bo trudno mi uwierzyć w ich "miłość". Trawiłam ostatnie zdanie basiora "Twoja wataha to Herd Loverde."
   Nie, należę do Stipant Veritatis i już na zawsze będzie. Herd Loverde to już przeszłość. Nie po tym, co mi zrobili...

22 cze 2013

Coraz więcej problemów.

" Tell me would you kill to save a life?
Tell me would you kill to prove you're rights? "



Dlaczego oni boją się śmierci? Nie wiem. Przecież śmierć to czysta przyjemność, ale nie zrozumie ten, kto chociaż raz nie znalazł się w krainie śmierci. Postaw jedną nogę w zaświatach, a już nigdy nie będziesz bał się umierania.

*
*    *

Od dawna nie czułam takiego zmęczenia. Ból rozrywał mi ciało od środka, krew w moim ciele płynęła bardzo szybko wprawiając w ruch moje teraz gwałtownie bijące serce. Powieki wydawały się ciężkie, wręcz nie do otworzenia.
To nie koniec.
Kolejne godziny mijały, a mnie powoli wracały siły. W końcu byłam w stanie ledwo otworzyć oczy, ale tylko delikatnie. Przesunęłam wzrokiem po ścianach i podłodze. Nie widziałam nigdzie ciał, ani krwi, oprócz swojej własnej. Nie widziałam także drzew i nie czułam pod sobą trawy.
- Gdzie jestem? - spytałam niesłyszalnym szeptem.
Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, ale czułam, że ktoś tu był. Znajomy, a jednocześnie niechciany zapach dotarł do moich nozdrzy. Przez kilka chwil starałam się przypomnieć sobie do kogo należał.
Do Yenalta, księżniczko. - usłyszałam wręcz rozbawiony głos Scythe.
Drgnęłam, a moja sierść się najeżyła. Od razu poczułam ból, ale teraz go ignorowałam. Rozejrzałam się wokół pozwalając, by każda część mojego ciała zrozumiała co się dzieje. Yenalt, był ostatnią osobą, którą chciałam teraz zobaczyć. Zaraz wezwałby swojego demona i rozkazał mi przyzwać Scythe. Co on sobie wyobraża? Że niby każdy będzie robił to co on powie?! Jeśli tak, to najwyraźniej ma coś z głową.
Zaczęłam warczeć i potrząsać łbem. Udało mi się usiąść, ale łapy mi się trzęsły.
Coraz więcej oczerniających myśli przychodziło mi do głowy. Po chwili jednak zaczęłam się zastanawiać. A może ten cały Mortis go poprosił?... Nie! To nie możliwe! Demony nie proszą, tylko wymuszają siłą.
Bez przesady. Ja wiele razy Cię prosiłam!
Wtedy przypomniała sobie słowa Mortisa.
" - Każdy demon jest inny. Scythe to potwierdzi. "
Z mojego garła wyrwało się skomlnięcie. Nie wiedziałam już co myśleć. Tyle sprzeczności istniało teraz w mojej głowie. Yenalt... Ale mimo tego wszystkiego, miał coś w sobie. Tą ceche, która jednak mnie do niego ciągnęła. Taki, nie wiem jak to nazwać. Był przystojny, to musiałam przyznać, ale jest zimny, co mnie od niego odpycha.
Coraz więcej problemów.
Odwróciłam łeb w stronę ściany i wpatrzyłam się w nią. Mój wyraz pyska wskazywał na to, że się bałam i smuciłam.
- Jakiś problem? - spytał Yenalt, stojąc w wylocie groty.
Drgnęłam, ale nie spojrzałam na niego. Jeszcze tego brakowało, żeby zobaczył mnie w takim stanie totalnego rozwału psychicznego.
- Nie. - burknęłam zimno, a zarazem słabo.
- To dlaczego się nie cieszysz, że żyjesz, hm?
Warknęłam coś cicho pod nosem. Znowu dwoiło mi się przed oczami. Zamknęłam je.
- Nie mam po co się cieszyć.
Westchnął. Postanowiłam nie nawiązywać z nim kontaktu, ani wzrokowego, ani żadnego innego. Warczałam cicho pod nosem. Kręcąc z politowaniem łbem podszedłszy do mnie, przewrócił mnie na plecy. Otworzyłam bardzo szeroko swoje fiołkowe oczy kompletnie zszokowana jego czynem. Patrzył w nie z dziwnym wyrazem pyska.
- Nie miej nic złego do mnie. Już taki jestem.
Nie mogłam się odezwać. Czułam jak głos uwiązł mi w gardle, a serce zaczęło bić jeszcze szybciej.
- Mowę Ci odjęło, czy jak? - uniósł brew do góry pochylając się ku mnie.
- Nie. - szepnęłam cicho.
- To dlaczego milczysz?
- Nie.. Nie wiem. - stuliłam uszy.
Z tajemniczym uśmiechem położył łapę na mojej klatce piersiowej i lekko nacisnął. Jeszcze szczerzej otworzyłam oczy. Zakołysał lekko ogonem i przekrzywił głowę.
- ... Coś... w tym miejscu szybko Ci biję.
Westchnęłam i przymknęłam oczy.
- To serce, geniuszu. - mruknęłam uśmiechając się z irytacją.
- Nie dokończyłem, bo mi przerwałaś. - pokręcił głową. - ... Z pozoru niewinne serce.
Z pozoru? , pomyślałam ze zdziwieniem.
- Dlaczego z pozoru? - spytałam teraz z cichym warknięciem.
- Dlaczego? Ponieważ jest częściowo skażone przez duszę demona.
Zaczęłam warczeć.
- Nic nie rozumiesz. - syknęłam i zrzuciłam go z siebie tak, że prawie się przewrócił. Najeżyłam się.
- Jesteś taka pewna? - uśmiechnął się szyderczo, odzyskując równowagę.
Machnęłam ogonem i ugięłam łapy w taki sposób, że wydawać się mogło iż szykuje się do ataku.
- Gdybym miała jakikolwiek wybór, na pewno nie wpuściłabym Scythe do siebie. - wysyczałam obnażając kły.
- Jednak założenie naszyjnika zdecydowało o twoim losie.
- Sama go nie założyłam. - burknęłam coraz bardziej zdenerwowana.
- Co? Jak to sama go nie założyłaś? - wydawał się zbity z tropu.
Nieprzyjemne uczucie rozlało się po moim ciele, gdy przed moimi oczami przewijały się obrazy. Potrząsnęłam łbem zamykając ślepia.
- Zdziwiony? - spytała. - Nie jestem taka jak ty. Ja nie miałam żadnego wyboru. Żadnego. - podkreśliła ostatni wyraz.
- Nie rozumiem. - powoli usiadł patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
Westchnęłam smutno.
- Interesuje Cię cokolwiek poza samym sobą? - spytałam otwierając fioletowe ślepia, które teraz były przepełnione bólem.
- Skąd takie przypuszczenie, że interesuję się wyłącznie sobą? - uniósł brew do góry.
- Wątpie, żebyś chciał słuchać... - wtedy zmieniłam ton na bardziej przepełniony irytacją. - Żałosnych opowieści z życia samotnej wilczycy. - położyłam się.
- Czemu nie?
Nie wiedziałam co mam robić. Po co komuś takiemu wiadomości o mnie?
- W dniu moich narodzin, konkretnie dwa lata temu, mój ojciec znalazł w lesie naszyjnik z czarno szkarłatnym kryształam. - przed moimi oczami mignął obraz pięknego amuletu. - Jednak nie został opętany przez demona. Może to kwestia siły, czy wieku? Nie wiem. Chciał go podarować mojej matce w prezencie, ale dowiedział się, że przyszłam na świat ja.
Poczułam łzy napływające do moich oczu. Szybko odwróciłam łeb.
- Żałujesz tego, prawda?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - wyszeptałam płaczliwym głosem. Postanowiłam kończyć. - Dał go mnie. Założył go na moją szyję. Wtedy właśnie.. Wtedy.. - zacisnęłam powieki.
- Scythe zawładnęła Tobą. - dokończył za mnie. - I zabiła twoich bliskich, prawda?
Spuściłam łeb. Wyciągnęłam pazury wbijając je w ziemie.
- Nie. Nie. - szepnęłam. - To nie tak. Czułam ból... Prawdziwy ból. - otworzyłam oczy i wpatrzyłam się w pustkę. - Pamiętam każdy szczegół. Jedyną osobą, którą zaatakowałam, była moja matka. Ale miałam zaledwie kilka godzin, więc ataki nic jej nie zrobiły. Udało się jednak uspokoić demona... Ale... Ale od tamtego czasu.. I tak wszyscy patrzyli na mnie inaczej.. Jak na... na...
Potwora.
- Od najmłodszych lat miałem przezwisko potwora. - mruknął patrząc w bok. - Wiem jak to jest. Mimo, że nie miałem w sobie nawet jednego demona.
Gwałtownie potrząsnełam głową i aż wstałam.
- Ty nadal nic nie rozumiesz! - wrzasnęłam. - Równe szczęść miesięcy później zabiłam jednąz nielicnzych osób, które mnie akceptowały! Moją kochaną siostrzyczkę! Zabiłam ją z zimną krwią!
Przy pomocy mnie i Furii. Ah. Co za piękna, a zarazem mroczna opowieść.
- A jak myślisz, ilu już do tej pory zabiłem?! - również wstał.
Łzy spłynęły po moich policzkach w dół. Nie mogłam już po prostu wytrzymać.
- To dlaczego mnie nie zabijesz?! W końcu mordujesz demony! A ja tylko ciągle staję na twojej drodzę! - krzyknęłam.
- Mam swoje powody. Po drugie, Mortis nie pozwoli, skoro masz w sobie Scythe.
Żałosne. Jesteś żałosna. Odwróciłam wzrok i powoli ruszyłam ku wyjściu.
- Możesz się śmiać, czy robić z tymi informacjami co chcesz. Ale zapamiętaj jedno. - spojrzałam na niego. - Jeśli kiedykolwiek obrócisz to przeciwko mnie, z zimną krwią Cię zabije.
- Nie dasz rady. Brakuję Ci doświadczenia. - mruknął.
- Zabiję. - warknęłam.
Po chwili puściłam się biegiem przez las. Miałam pełno nowych wiadomości dla Venus i watahy.

*
*    *

Gnałam przez las starając się jak najszybciej dotrzeć do jaskini. Teraz liczyło się tylko to, chodź w głowie cały czas miałam postać Yenalta. Stipant Sverae grali nieczysto. Trzeba ostrzec innych. Dyszałam zmęczona. Do tego jeszcze czułam ból w sercu. Wtem.. Na kogoś wpadłam. Runęłam na ziemię i przeturlałam się aż do drzewa.
- Ała! - wyjęczałam.
- Saph? O cholera. Nic Ci nie jest!? - usłyszałam znajomy głos.
- Nera? - spytałam otwierając oczy.
Pomogła mi wstać i dojść do stanu używalności.
- Co ty tutaj robisz i to tak sama? - spytałam ją przerażona.
- Idę na polowanie. A ty?
- Wracaj ze mnądo watahy! Mamy wielki problem! - wrzasnęłam i puściłam się znowu biegiem.
- He? Co?! Saph, stój!
Dobiegłyśmy do jaskini jak najszybciej. Przed samym wejściem wywróciłam się.
- Cholera! - warknęłam.
- Oh. Saph? Wszystko dobrze? - spytała Avyam.
Skoczyłam na równe nogi.
- Nic nie jest dobrze! - rozejrzałam się za Venus.
Venus podeszła do mnie.
- Co jest?
Musiałam się uspokoić. Usiadłam dysząc i patrząc po wszystkich.
- Stipant Sverae... Oni.. Oszukują.. Niech nikt nie opuszcza jaskini! Atakują w małych grupkach, by wybić nas po kolei!
Poruszyło to wszystkich. Venus zarządziła, by nikt nie opuszczał sam jaskini.
Spojrzałam w stronę lasu. Czułam, że nadal jest coś nie tak..

___________________________________________
Ktoś ma pomysł na wojenną notkę? Ja mam, ale to zostawiam wam, bo nie chce odbierać wam przyjemności!
To się dzieje przed notką Yena.
Mam nadzieje, że notka się spodobała.
Wiem, że cholernie długa.x D

"...Zwykłe rzeczy. Raczej nie - zwykłe rzeczy. ..."- cz.2

  Teraz to nie ma znaczenia. Jestem zamknięta w celi, a moje rozmyślenia raczej nic nie dadzą. Ale trzeba przyznać, mają potężną szamankę, skoro umie poskromić demona w paru kroplach cieczy...
 Właśnie! Eh, czy tylko ja jestem taka głupia? Te wszystkie zdarzenia: to jest klucz do informacji! Tyle się wydarzyło, a jednak dopiero teraz to zrozumiałam. Hm, dziwne. Za czasów, gdy należałam do innych watach jakoś szybciej analizowałam najróżniejsze wydarzenia. Co się ze mną dzieję?
  Pogrążona w myślach i pytaniami bez odpowiedzi, zaczęłam chodzić wokół jaskini. Po zrobieniu kilku okrążeń, basior odezwał się.
-Ej, nie chodź tak wokół. To i tak nic ci nie da. -zwrócił uwagę wilk.  Po chwili ciszy dodał  - Chcesz pogadać? -powiedział, pomrukując. Na razie nic nie powiedziałam, jedynie spojrzałam na niego spode łba. Zastanawiałam się chwilę. W końcu rzekłam:
-Jak się tu dostaliście?-zapytałam. Wilk zbierał myśli.
-To było dość dawno temu.  Wtedy to niedawno Stipant Sverae przybyło pomiędzy nasze tereny, ale na terytorium niczyje. Inne rodziny wilków żyły w zgodzie, więc nowe stado nie wydawało się groźne. W sumie, gdyby tak było, od razu zainterweniowalibyśmy. Wszyscy żyliśmy jak do tej pory w zgodzie, póki w SS, alfa się nie zdenerwował. Bo okazało się, że jedno dziecko z jego potomstwa w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęło. Całą swoją wściekłość przelał na nas podczas wojny. W sumie na wszystkie watahy w odrębie jego stada. Nie sposób było odeprzeć atak. Byli mistrzami pułapek i atakowaniem z zaskoczenia. Do dziś nie wiem, jak to im się udało wygrać. Większość członków poległo, a reszta rozbiegł o się na wszystkie strony, po zakończeniu oblężenia. Inni, tacy jak ja, którzy nie zdążyli uciec, bądź z jakiś innych przyczyn nie zabito, dali się wpakować w umieszczone pułapki. No i cóż tu więcej gadać. W czasie wojny też zdobywałem informacje, a kiedy poznałem jeden z ich tajemnicy, nikogo nie było spośród moich sojuszników. Po prostu pobiegłem przed siebie i wpadłem po uszy.
-Eh... A jak się zwała wataha, do której należałeś?
-Stipant Fide-rzekł krótko.
-A ty, Voluorie?
-Tak samo Jak mówił Hisoko. A moja wataha, to była Stipant Verum.
-Aha.
   Znów zapadła cisza. Postanowiłam położyć się na moim dawnym miejscu, przy ścianie. Chciałam zasnąć, lecz nie mogłam. Po nieudanych próbach wpatrywałam się w słabe promienie, wpadające przez szpary. I pomyśleć, że niedawno przyglądałam się słońcu, nieświadoma zagrożenia...Jeszcze wolna...
   Podeszłam do światła. W sumie nie wiem, dlaczego. Uświadomiłam to sobie po jakiejś tam chwili. "Słońce. Wpatrywałam się w nie, mając różne myśli w głowie, zazwyczaj rozważając nad problem. Z nadzieją, że znajdę rozwiązanie. Z radością, kiedy wyszło zza chmur.  Ze smutkiem, gdy zbliżało się ku zachodowi. Z tęsknotą, gdy na niebie królował księżyc. Wpatrywałam się, jakby to ono miało mnie uratować z kłopotów. W sumie i można tak powiedzieć, bo żyję jeszcze. Słońce opiekunem. Czy jest to możliwe? Czy tym razem mógłby mi pomóc, kiedy w końcu to dostrzegłam?"
  Wcześniej, gdy wpatrywałam się w tarczę, czułam spokój. Dopiero  teraz to zauważyłam. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi. "Zawsze docenia się zwyczajne rzeczy, które można za chwilę stracić. Wtedy zdajemy sobie sprawę, że to one- najzwyczajniejsze, te najmniejsze, na które nie zwraca się tyle uwagi - to one są ważne. Lecz dlaczego dopiero teraz się to zauważa? Wtedy, gdy ze śwadomością możemy ich nigdy nie ujrzeć? Zwykłe rzeczy. Raczej nie - zwykłe rzeczy."
   I pomyśleć, że wszystko to, na co nie zwracałam uwagi mogę tego nigdy nie zobaczyć. Nie czerpać z nich radości. Nie dzielić się z nimi innymi. 
   Znów zastanawiałam się nad sensem życia.  Eh, niemalże zawsze, kiedy nie widzę rozwiązania, lub wiem, że wszystko to, co miałam, już nie będzie mi dane.
 -"Życie to dług,  który należy spłacić"
-Sofokles.
Prędzej, czy później. Nikt nie zna dnia, ani godziny. 

21 cze 2013

Krwawy Księżyc ma wpływ na życie każdego wilka.

Westchnął niesłyszalnie, siedząc na jednym z drzew otaczających polanę należącą do Stipant Sverae. Nie miał trudności z rozpoznaniem większości wilków. Nie znał natomiast tych, którzy dołączyli po jego odejściu. Zmarszczył nos, widząc starego basiora, który niegdyś go przygarnął, aby po półtora roku wygnać z ,,rodzinnego grona". Niegdyś wspaniała czerń sierści była jego dumą... Teraz w wielu miejscach przeplatała się z siwymi włosami. Jedynie oczy nie straciły blasku, nadal błyskały silnym błękitem.
- Laxus - wycedził jego imię przez zęby, patrząc nań nienawistnie. - Zapłacisz za to.
Wycofał się, zeskakując bezszelestnie na ziemię i oddalając do granicy niczyich terenów. Wykorzysta zamieszanie powstałe w wyniku okresu Krwawego Księżyca i przyszłej wojny. Gdy Laxus będzie w jego zasięgu, brutalnie go zabije, rozrywając jego ciało. Uśmiechnął się złowieszczo. Skoczył w cień, łącząc się z nim.
*****
Czarna komnata przyprawiała o dreszcze, kiedy z ziemi wybuchały zarówno szkarłatne, jak i kruczoczarne płomienie. Było to miejsce pobytu Mortisa, jednego z Władców Piekieł. Głównym żywiołem starożytnego demona był właśnie ogień. W głębi pomieszczenia stał płomienisty tron, a na nim w najlepsze leżał Mortis. Białe ślepia spojrzały na niego z pogardą. Ich właściciel powoli wstał z łoża i podszedł do młodego Yenalta, jeżąc się.
- Widzę, że odparłeś moje próby o dominację, ale już niedługo... będziesz moim niewolnikiem - wysyczał do jego ucha, obnażając kły.
Klapnął długimi zębami tuż przed jego nosem, zmuszając do cofnięcia się. Uderzył ostrymi pazurami w jego bok, przewracając przerażonego wilka. Uśmiechnął się, patrząc na jego strach. Wówczas z podłoża buchnęły płomienie, oświetlając smukłą sylwetkę Władcy Ognia. Czarna sierść z żółtymi pasami. Do ogona, barku i uszu były przyczepione krwiste pióra legendarnego feniksa. Już swoim wyglądem nieco przerażał.
- Mortis. Zapamiętaj dobrze moje imię, bowiem będzie twoim przekleństwem...
*****
Pierwsze spotkania z wewnętrznymi demonami są przerażające dla nosiciela. Tak samo było w przypadku Yenalta.
Zapamiętaj dobrze moje imię, bowiem będzie twoim przekleństwem...
Jak wtedy Mortis się mylił...
Brunatny basior uważnie rozejrzał się po otoczeniu. Był stanowczo za blisko jaskini Watahy Prawdy. Szybko wycofał się w cień.
- Sant, chodź do Czarnego Lasu! - Z groty wybiegło kremowa młoda wilczyca.
Była pełna życia, kiedy przebywała z członkami dość miłej watahy. Krwawy Księżyc jakby nie działał na nią, skoro jej demon nie ujawnił się do tej pory. Miło patrzeć na beztroskie szczeniaki. Przynajmniej będą mieć coś z dzieciństwa w przeciwieństwie do niego.
- Chyba żartujesz?! Boisz się i tyle - krzyknęła, śmiejąc się jednocześnie.
Przypominają dawne moje rodzeństwo, które niegdyś zostało zabite przez potężnego demona.
Naath. To stara rasa demonów. Posiadają niezwykłą siłę i mogą w każdej chwili przejąć kontrolę nad nosicielem.
W każdej chwili?
Tak, to właśnie czyni ich niebezpiecznymi.
Rozumiem. I zgaduję, że trudno ich spotkać?
Jednego z nich masz przed tobą.
Jego wzrok szybko powędrował w kierunku kremowej wilczycy. Oddalała się coraz bardziej. Ten szczeniak ma Naatha? Chciał wierzyć, że Mortis kłamie. Sęk w tym, że nigdy tego nie zrobił. Przymknął złociste ślepia. Ostatnio coraz częściej wahał. Czyżby obserwacje Stipant Veritatis i jego członków powoli go zmieniały? Zazwyczaj każdy nosiciel demona od razu zabity. Jednak dwóch wader nie zabił. Saphira i ta kremowa.
Źle ze mną...
Krwawy Księżyc ma wpływ na twoje życie. Czy tego chczesz czy nie.
Zamknij się.
Często bywało, że Yenalt miał dosyć wewnętrznego demona. Wówczas kazał mu się zamknąć, jeśli usłyszał od niego choć słowo. Położył po sobie uszy i zeskoczył na dół, kierując się do jaskini. Dołączy do nich. Będzie większa zabawa, tego był pewien.

Historie i tajemnice ze szczenięcych lat.

Notka pisana razem z Darą. Jej części notki są wyróżnione pogrubieniem. Tak wiem, długa ta notka. Jednak sądzę, że już nigdy nie będą aż za nadto tak długaśne. Wtedy jak pisałam tą notkę miałam atak Mickiewiczofobii. xD . Mam nadzieję, że nie jesteście aż tak źli , że ktoś przeczyta i skomentuję.   Oto następna rozdział, "Z życia Scott'a i Dary".
 ***
  Droga nie była druga, a więc wyścig także.  Jeżeli chodzi o prowadzenie, to na początku ja prowadziłem, ale zastanawiając się potem, to czego miałbym niby wygrać? W końcu tym i tak nic nie osiągnę.  Zwolniłem z lekka, a Dara od razu to wykorzystała. Pobiegła niczym jak torpeda. Nie zdałoby się mi jej dogonić, ale przy linii końcowej ją dogoniłem, co końcowym wynikiem był remis. Omijając linkę, gwałtownie hamowaliśmy, a wynikiem tego była za nami ogromna chmura pyłu i piasku. Nie zważaliśmy ta to. Kiedy dobiegliśmy, ciężko dyszeliśmy. Mimo tego była to całkiem niezła rozrywka.
-Heh, dobra jesteś.-pochwaliłem waderę.
-Ty też jesteś całkiem.-powiedziała.
-Dzięki. Widzę, że bieganie nieźle sobie wyrobiłaś.
-Tak, to zawdzięczam akurat pewnemu wściekłemu niedźwiedziowi polarnemu, którego "lekko" rozwścieczyłam.-powiedziała wesołym tonem.
-Haha! Ciekawe, co mu zrobiłaś.
-Em, powiedzmy tak: na Północy jadła tam skąpią. A to, że ten niedźwiedź był gapą, to nie była moja wina. Przynajmniej się nauczył, że jedzenia należy pilnować.-powiedziała rozbawionym głosem.
-Hehe, mnie zaś biegów "uczył" Nevis. Wkurzanie go było jednym z moich zajęć w dzieciństwie. Tylko trochę gorzej było, jak wspomagał  się skrzydłami lub trąbą powietrzną. Wtedy nie miałem szans. Raz go tak rozwścieczyłem, że musiałem przez całe popołudnie tkwić jego trąbie, bo jakbym się ruszył, to spadłbym w przepaść.
- Ojoj. To nawet z lekka denerwować dorosłych nie można. Na północy miałam trochę więcej rozrywek. -Nom. Tutaj każdy jest ponury i poważny. Jedynie opiekunka szczeniąt, Miwa jest w miarę spoko. Zawsze coś powie, żeby pocieszyć, albo powie jakiś dowcip.
-Miwa? Nie słyszałem o niej.
-No tak... bo na wcześniejszej wojnie... To znaczy nie była to wojna. Bardziej większa potyczka. Jak się później okazało przerodziła to się w większą, więc i skutki się zwiększyły. Jedna ze szczeniaków, Madge straciła równowagę i spadła w dół. Od razu Miwa pobiegła za nią, złapawszy ją, "wyrzuciła" ja na drugą stronę. Ona wylądowała miękko. Zaś Miwa...-tutaj zrobiłem przerwę.-została stratowana przez walczących.
-Auć, to straszne!-powiedziała nie już radosnym tonem, lecz bardzo przejętym.
-Tak, na oczach innych szczeniaków i moich.
-Eh... widać, że drastyczne sceny w dzieciństwie ci nie skąpiono.
-Tak, a na dodatek za niedługo będzie fundować mi następne. Tobie i też to będzie dane.
-No fakt... Wojna już niedługo. A w sumie dlaczego ma dojść do tej bitwy?
-To akurat jest obięte "ścisłą obietnicą". Ale kiedyś nadleciała czarna wilczyca ze Stipant Veritatis i ona powiedziała, że stado, do której należy, stawia wyznanie. Nasi byli zdziwieni, bo planowali to samo. I na do dodatek w tym samym miejscu.
-Aha. Hm, dziwny zbieg okoliczności.
-Nom, podejrzany.
   Znów zapadła cisza. Przerwała ją Dara.
-Mówiłeś wcześniej o szczeniakach. Co się z nimi stało?
-To było dawno  temu. Jak wspominałem była ta bitwa.  Miało być to tylko rozliczenie się z przeszłością. Ale tamto stado nas oszukało. Otoczyli nas półkolem. Akurat wtedy, gdy Miwę staranowali. Kiedyś na treningu uczyli mnie co robić. Jeżeli jest w miarę zamieszania, to krzyczeć ile się da, żeby inni uciekali i nogi za pas. Jak ma się trochę czasu, to i można postawić ich na nogi, ale na to nie było czasu. Kiedy dałem sygnał, to jeszcze inne szczeniaki zajęte były opłakiwaniem naszej opiekunki, a po za tym były roztrzęsione. I ja byłem. Po ostrzeżeniu nadleciały trzy czarne wilki o dużych ciemnych skrzydłach i zaczęli ich mordować. Razem z Madge  byliśmy najdalej od innych młodych, więc pędem uciekliśmy. Oczywiście z trudem zostawiliśmy naszych przyjaciół, lecz jeden z tych czarnych nas zauważył, więc pędem musieliśmy uciekać.  Naszą drogę przerwała rzeka. Stałem jak słup soli, nie wiedząc, co robić. Na szczęście Madge interweniowała. Z wody stworzyła bańkę wodną i wsiedliśmy do niej. Jednak zanim Madge zdążyła wsiąść, ten czarny wilk rzucił w jej stronę coś podobnego do noża  cienia. trafił on w jej bok. Wcześniej, kiedy do nas dołączyła, to w kiepskim stanie. właśnie z tą otwartą raną na boku.
 Gdy wydostaliśmy się na drugi brzeg, z trudem doszliśmy do lasu. Tam znalazłem rośliny i zrobiłem z tego opatrunek. Znalawszy jaskinie zostawiłem ją tam, by potem coś upolować. Tak było przez parę dni. Madge dochodziła do siebie. Niestety, pewnego dnia, kiedy poszedłem na polowanie, w jaskini zastałem także tego czarnego wilka. Wtedy Madge już nie żyła. Ostatni raz wpatrywałem się w jej jasnoniebieskie oczy. Nie zdążyłem krzyknąć ani się ruszyć, bo ten psowaty przytrzymał mnie na ścianie. Jego oczy były czerwone. To nie był wilk. To było jakieś monstrum. Patrzył się na mnie, potem wyszeptał to słowo, którego nienawidzę, po czym mnie puścił.
-Jakie słowo?-ożywiła się Dara.
-Elegit.*-wycedziłem. -Moje przekleństwo, które mam na czole. -Wtem Dara zwróciła uwagę na tajemniczy znak.
-Pierwszy raz widzę coś takiego. Ale co to oznacza?
-Wolę tego nie mówić. Proszę, nie pytaj o to więcej.
-No dobrze...
-Przysięgałem, że im tego nie odpuszczę. Za dużo bliskich ucierpiało, za dużo krwi zostało przelanej... Czas w końcu odpłacić pięknym za na dobre. Obiecałem sobie, że zostanę skrytobójcą, kiedy dorosnę. Jestem pewien, że to czarne monstrum też było.
-Rozumiem cię. Chciałabym zostać szpiegiem, aby pomścić śmierć mojego ojca.
-Oo.-zaciekawiłem się.  -A powiesz coś więcej o swojej przeszłości? Oczywiście, jeżeli chcesz. Tutaj prawie wszystkie wilki nie lubią opowiadać swojej historii. Inne wręcz się burzą, kiedy jest o nich wzmianka. Więc lepiej nie poruszać tego tematu... Przynajmniej bardzo rzadko.
-Aha.
-A więc zaczniesz swoją opowieść?
- Ok. A więc...Kiedyś mieszkałam gdzieś tam na północny wschód. Miałam pewnego przyjaciela...lecz później musieliśmy iść dalej na północ. Wędrówka była długa i męcząca...Na północ szłam razem z moim ojcem...Moja matka... -teraz już mówiłam szeptem.-Została...za..bi..ta..przez niedźwiedzia polarnego...Od tamtej pory moje życie nie było jak dawniej.
Miałam tylko ojca. Gdy przyszła zima wróciliśmy na dawne tereny. W trakcie wędrówki , gdy przechodziliśmy przez teren czyjejś watahy, to owa wroga wataha zaatakowała naszą. Mój ojciec został zabity przez szpiega, a nasza wataha poległa. Przeżyło bardzo niewielu.- znów mówiłam cichszym głosem
Moja moc uchroniła mnie przed śmiercią...Rozbłysła się i pokaleczyła wroga
I dzięki temu przeżyłam. To wszystko...-powiedziałam i i wpatrywałam się w piach.
***
Znów zapadła cisza, w której wpatrywałem  się razem z Darą w piach. Po jakimś czasie spojrzałem w stronę jeziorka. Tu pojawił się jeden z pomysłów. Może nie był jakiś tam mądry, ale...
  Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. W dzieciństwie zawsze mi taki widniał, kiedy przyszedł mi pomysł na psoty.
  Bezszelestnie podszedłem koło jeziora i zamoczyłem się całkiem w nim. Spojrzałem na Darę. Nadal wpatrywała się w ziemię.  Znałem dość dobrze to jeziorko, więc wiedziałem, jak rozburzyć wodę, by powstała fala, nie używając żadnej magii. Po za tym nie była spora z powodu ilości w zbiorniku. Jak można się było podziewać, po zrobieniu fali, Dara była cała mokra.
-Scott!-krzyknęłam zaskoczona. Byłam cała mokra. -Zaraz Cię dorwę! -warknęłam i zaczęłam biec za nim. Tak zaczęła się nasza "zabawa". Biegłam za nim ile sił w łapach.
-Choć tu i walcz!-krzyknęłam zadyszana. Rozglądnęłam się. Nawet nie miałam pojęcia gdzie jesteśmy.
-Scott...?
-Hm?
-Gdzie jesteśmy?
-Ygh...Wydaje mi się, że...
-Zabłądziliśmy?!
-Nie...ale...Jesteśmy chyba poza terenem watahy...-powiedział. Obaj rozglądaliśmy się po czarnym lesie. 
-..Znasz drogę powrotną...?
-Heh...Pewnie...
-A więc?
-Em...Prosto!
-Jesteś PEWIEN?
-Taak...-odpowiedział, próbując ukryć cień niepewności
Szliśmy przed siebie milcząc cały czas i wypatrując jakiś znajomych drzew, krzewów lub innych wskazówek, które pomogłyby nam dojść do domu.
  Chyba zabłądziliśmy... -te myśli dręczyły nas najbardziej.
Nagle Scott nastawił uszy. Parę łap od nas słychać było jakiś szmer.
-Pochyl się...-szepnął Scott
-Ciekawe jak to wszystko się potoczy...Jak myślisz?
-Nie wiem...Ale muszę jeszcze poćwiczyć magię...Nie mogę opanować jednego triku.-słyszeliś​my wyraźnie czyjąś rozmowę.
Schowaliśmy się w krzakach. Byliśmy właśnie w Zielonym Lesie, który graniczył z Czarnym lasem. Nagle zobaczyłam dwie sylwetki wilków. Jedna była kremowa z niebieskimi oczyma, a drugi był czarny z różnymi zygzakami...Zaraz...Czy to nie jest...?
-Ktoś tu jest.-powiedział stanowczo czarny wilk
-Nie możliwe...A jak już to ktoś z naszej watahy, np. inne szczenięta. Przecież są tam niedaleko.
-To nie oni...Ktoś nas śledzi...
-...
Czarny wilk szedł powoli w naszym kierunku.
-Kto tam jest? Odezwij się!
-Santino...Nie sądzę by ktoś tam był...
-Ktoś tam jest i zapewne jest wielkim tchórzem.-powiedział, ale już bardziej wesoło. Czarne szczenię już wiedziało, kto jest w ukryciu.
-Masz rację... Ja tu jestem, lecz na pewno nie jestem tchórzem!- nagle Scott zerwał się na równe łapy.
-Hah, odszczekaj to!-powiedziałem rozbawionym głosem.
-Hał, hał. Zrobione-powiedział specjalnie znudzonym głosem.  -Co tutaj robisz? Raczej pierwszy raz jesteś o tej porze.
-No tak, ale mam powód. A po za tym, wybrałem inną drogę. W prawdzie pierwszy raz tędy szedłem, ale na szczęście dotarłem tutaj.
-Hah, niech zgadnę. Zgubiłeś się?
-To nie było tak!-protestowałem, nie tracąc przyjaznego tonu.
-No dobra, załóżmy, że ci ufam- powiedział, ale wyraźnie z jego wyrazu twarzy można było wyczytać: "I tak ci nie wierzę, wiem swoje".
-Heh, spoko.
-Zaraz, zaraz, kto to właściwie jest?-dołączyła się do rozmowy Avyam.
-To Scott. Mówiłem ci kiedyś o nim.
-Aaa. Już wiem.
-Czekaj, mówiłeś komuś o mnie?-zdziwiłem się.
-No tak. Powiedzmy, że niektórzy domagali się informacji, gdzie się niekiedy wymieram.
-Hah. I wszystko jasne.-powiedziałem.
  Zapadła cisza. Nie była długa, bo przerwała ją Avam
-Santino... Chodźmy stąd.-odezwała się, ściszonym głosem.
-Dlaczego?-zapytał zdziwiony.
- Nie czujesz? Ktoś tutaj jest. A jeżeli to jakiś szpieg?
-Tutaj?
-No raczej. Chodźmy stąd. Ten ktoś naprawdę jest blisko. Ej no, słyszysz mnie? SANTINO! -powiedziała zdenerwowana.
Zaraz...Santino?!To...to nie możliwe...To...to naprawdę ty...? -myślalam
-Santino !-krzyknęłam i wyszłam z ukrycia.
-Znasz go..?-zapytał Scott
-Kim jesteś...?-zapytał Santino próbując sobie mnie przypomnieć.
Zdjełam mój naszyjnik z lampionem.
-Nadal mam tę nić. -powiedziałam i widocznie zrozumiał. Kiedyś utworzył ze swojej mocy złocistą nić, na której mogłam zawiesić swój lampion.
-Kataleja...?- nie mógł uwierzyć własnym oczom. Zawsze nazywał mnie Kataleja, zamiast po prostu Dara.
-Tak, to ja. -odpowiedziała spokojnie.
 -Ale... jak to?-powiedział nadal zaskoczony.  -Przecież słyszałem, że... ta zła wataha wszystkich was pozamordowała... I myślałem...
-Santino, ja żyję. Nie cieszysz się?
-Oczywiście, że się cieszę. Tylko, że to tak się wszystko szybko dzieje... I ta nagle...
-Rozumiem. U mnie tak samo.
- Santino, o co tu chodzi? A to niby kto? Żądam wyjaśnień!-powiedziała Avyam.
-Wybacz. To jest Dara Kataleja. Moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa. -odpowiedział w dużym skrócie.
-No tak, a ja jestem Scott, a tobie jak na imię?-powiedziałem, przypominając sobie, że nie znam imienia owej wilczycy.
-Avyam  Lunaris. -powiedziała lekko zakłopotana.
-Miło mi cię poznać Avyam.
-Mi ciebie też, Scott.
  Znów zapadła cisza. Przerwał ją Santino.
-Em, Kataleja, pójdziemy się przejść? Mamy dużo do opowiedzenia.
-Jasne, z miłą chęcią. A po za tym, nie znam tych terenów zbyt  dobrze. Szczerze mówiąc to w ogóle.
-Pewnie jesteś tu od nie dawna. -po krótkiej chwili dodał  -Avyam, chyba nic nie masz przeciwko?
-A idź sobie, gdzie chcesz-powiedziała głucho.
-Ej no, spokojnie Avi.-  tak, lubię wymyślać zdrobnienia imion. -Daj im pogadać, się pewnie przez miesiące nie widzieli. Ja bym zrobił ta samo na miejscu Santa, kiedy spotkałbym Madge.
-A to znowuż kto?
-Opowiem ci. Chcesz? No to chodźmy.
-No ok...
   W ten sposób rozdzieliliśmy się. Jeszcze odwróciłem się w stronę Santina i Dary, W tym samym momencie Sant spojrzał na mnie. Z jego twarzy można było wyczytać jakby wyraźne zdanie :"To do zobaczenia potem". Po paru krokach   znów się odwróciłem.
-To cześć wam! spotkajmy się znów tutaj!-krzyknąłem.
-Dobra, cześć!-powiedzieli równocześnie.
  To był ostatni raz jak ich zobaczyłem. 
 ____________
*Elegit-wybraniec (przypominam: ten znak na głowie Scotta. Gdy czarne monstrum chciało go zabić, zobaczyło znak na jego głowie, dzięki temu Scott przeżył. Jednak szczenię uważa to za przekleństwo.)  

20 cze 2013

Gdy nadzieja umiera -cz.1

Wiesz, co to znaczy czuć się jak ptak w klatce? A na dodatek taki, z ma misję do wypełnienia, lecz nie może ją skończyć? Ten, na którym inni polegają, ale wplątał się w największe bagno, a przecież miał je ominąć?
   Hańba, wstyd, upokorzenie, niepewność, beznadzieja. Tak się teraz czułam. To dołujące cię uczucie... A ten mały głosik w twojej głowie ciągle ci szepcze: zawiodłaś innych, nie nadajesz się do niczego. Okropne uczucie, a na dodatek twoje życie wisi na włosku. Dodatkowo twoja osoba może sprawić, że możesz zdradzić swoich najbliższych. Tak, to zdarzenie, z którym każdy szpieg musi się w końcu zmierzyć. Prędzej, czy później, w różnym stopniu trudności i w różnej sytuacji.
  Co można zrobić, kiedy jest się w ciągłej presji? Zamkniętym jest się w czterech ścianach, a światło pada nikłym blaskiem? Nic. Czekać, zastanawiać się... i nie dać się panice. Jest jeszcze jedno wyjście. Czekać na stosowną okazję do ucieczki, jeżeli, oczywiście, zdobyło się jakieś przydatne informacje. I.. nie dać się zabić-jak mawiał mój mentor.
 Jedynie, co podtrzymywało mnie na duchu, to inny głosik, antonim tego drugiego-masz cel, który musisz spełnić. Inni liczą na ciebie, nie zawiedź ich. A dodatkową siłą, którą się wspierał  była jedna z piosenek uczonych z historii stada. I pomyśleć, że nauka piosenek w końcu może się przydać... W sumie nawet pasowała do sytuacji.

Wyrwij murom zęby krat,
Zerwij kajdany,połam bat
A mury runą, runą, runą,
I pogrzebią stary świat!
(Mury)

    A jednak, te parę linijek z pieśni podtrzymywały moją nadzieję. "Nadzieja umiera ostatnia"-myślę. To już się stało mottem naszego stada. Stipant Veritatis. Wataha Nadziei.
~***~
  Leżałam bezczynnie w ciemnym kącie nory. Nora-często używa się tego wyrazu, opisując dom... tym razem jest to cela. Wszędzie pochłania ciemność. Jedynie trzy małe szpary znajdujące się u czubka jaskni wpuszczałe nikłe promienie słoneczne... Tylko po nich można było określić, czy jest dzień, bądź nastał już wieczór.
   W ponurej ciszy zastanawiałam się tylko nad tym, jak przekazać dotychczasowe informacje. Cóż takiego wiedziałam? To, że wojna odbędzie się podczas zaćmienia-to sobie daruję. Jak się okazało (w tym stadzie plotki szybko się rozchodzą), termin ustalono, a potwierdziła to Saphira. To, że są pułapki wokół Czarnego Lasu też wiadomo. Duża siła przeciwnego stada? To chyba od dawna pewne. Z nieoficjalnych (ale także niepewnych) źródeł wychodzi na to, że na jednego wilka z SV przypadnie sześciu z SS. Śmieszni. Heh, a niby Stipant Sverae gra honorowo. Już to widzę.  Słyszałam także, że tylu szpiegów wysyłali na nasze tereny, by dowiedzieć się coś niecoś o nas. Jak wiadomo mamy coś, czego oni nie mają. Czyżby to przeraża SS? Możliwe. Ale pewnie o tym też wiadomo.
  Westchnęłam. Okazało się, że nie mam żadnych najświeższych informacji dla stada. Eh, nie dość, że dałam się złapać, to jeszcze, jak się mi uda wrócić, to z pustymi rękami. Super Terra, przeszłaś samą siebie.
-Jak mogłam tak haniebnie się dać złapać.-powiedziałam do siebie.
-Eh, przecież wiesz dobrze, że nie tylko ty. I proszę cię, nie zaczynaj tego od nowa. Wiesz dobrze, że nie jesteś sama. A swoim narzekaniem tylko nam przypominasz naszą klęskę.-powiedział basior błagającym tonem.
  Tak, zapomniałam dodać. Nie byłam sama, ze mną byli także Hisoko- basior o szaro-brązowym futrze i o szarych oczach i Voluorie- wadera o charakterystycznej szarej prędze wzdłuż kręgosłupa na białym futrze, o purpurowych oczach.
-Wybacz mi, Hisoko. Po prostu jestem wściekła, że...
-Tak, tak, wiem.-przerwał mi basior. -Dałam się tak haniebnie złapać w wir powietrza - gadał, naśladując mój ton. - Jestem tak beznadziejna i.t.p. I nie chcę dawać innym spokoju, bo znowu się zastanawiam co by było gdyby...-skończył irytującym głosem.
-No dobra, spokojnie. - powiedziałam pomrukując. Strasznie mnie to drażni, kiedy ktoś zaczyna mnie naśladować. 
-Mam taką nadzieję. -powiedział ironicznie.
    Na tym rozmowa się skończyła. Zazwyczaj podobnie się i zaczynała. W sumie nie była potrzebna, w końcu nie wnosiła nic nowego.
   Znów zapadła cisza. A wraz z nią inne myśli. Muszę się wydostać- myślałam wciąż. Ale ta myśl jak się pojawiła, tak też i znikła. Niby po co, skoro z pustymi łapami? Cóż, wychodzi na to, że będę musiała zostać w tej przeklętej dziurze, dopóki się czegoś nie dowiem. Ile to może potrwać? W sumie, jak bym się i tak czegoś nie dowiedziała,  to skąd pewność, że ta wiadomość nie jest przestarzała? I najważniejsze:  Jak można się stąd uwolnić?
   Uwolnić... Z prostego punktu widzenia wychodzi na to, że zawsze musi być gdzieś słaby punkt. Wystarczy go znaleźć i już. Ale co na to strażnicy? Raczej nie będą zadowoleni. Magii używać nie mogę, zwłaszcza w czasie Krwawego Księżyca.
  Właśnie, czas Krwawego Księżyca... Przecież trwa w pełni, a jednak. Hm, dziwne. Przez ten czas, gdzie tu trafiłam ani razu nie nawiedziła mnie Goldenmoon. Ani razu. Jak to możliwe? Przecież w każdą pełnie mnie nawiedzała i nie było żadnych wyjątków. Żadnych. Co oni mogli takiego zrobić?
 W pamięci zaczęłam szukać czegoś, co mogłoby sprawić, żeby tę zagadkę rozwiązać.
    Podczas intensywnego myślenia, dopiero po paru chwilach mogłam sobie przypomnieć coś istotnego. No właśnie: Kiedy wpakowano mnie do celi i przyszła pora na posiłek, strażnicy kazali mi wypić jakąś fioletową ciecz. Oczywiście protestowałam, lecz wpakowali mi ją do pyska siłą. Voluorie zapytała się, co to, zaś strażnicy na to:" To wywar stworzony przez naszą lekarkę.  Powinno pomóc, jeżeli chcecie tej nocy przeżyć." A drugi dodał "...Albo ona przez to coś umrze".  Te słowa najbardziej zapadły mi w pamięci. Strażnicy zaczęli się śmiać i mówić do siebie. Nie mogłam się otrząsnąć przed długi czas, więc poprosiłam, aby zjedli moją porcję. Tutaj jadła skąpią, więc po chwilowym oporze, moje jedzenie się nie zmarnowało.
 Cóż, wywar dawany co kolacją, jednak dopiero teraz zaczęło mnie to interesować. "Głupia ja. Czego od razu nie mogę analizować wszystkiego?" - pomyślałam. Może to wydawać się dziwne, że obrażam siebie w myślach, ale to dla mnie normalne. Niekiedy mi to pomaga.
  Zrezygnowana położyłam się koło ściany. Wpatrywałam się w światło wpadające do nory. Światło. Szkoda, że są to ostatnie dni, w których mogę na nie patrzeć. Potem nastąpi tylko ciemność...

C.D.N.

Szablon wykonany przez Jill